Nissan Leaf się obronił. Felieton Ryszarda M. Perczaka

Ryszard M. Perczak
Samochody lubię w każdej postaci. Od zawsze były to jednak auta z silnikami spalinowymi. Z banalnego powodu: bo każdy manewr w aucie, które ma właśnie taki rodzaj napędu pod maską, jest okraszony odpowiednim dźwiękiem z rury wydechowej.

Może to trochę naiwne, ale wydaje mi się, że jest to dowód na to, iż takie pojazdy po prostu mają duszę. One o tym co się z nimi dzieje dają od razu znać. Niestety jeśli jeszcze trochę pożyję, to przyjdzie mi się przesiąść do samochodu elektrycznego a te - jak wiadomo - wszystko robią bez najmniejszego szmeru. Pierwsze przymiarki już zrobiłem.

Fot. Archiwum
Fot. Archiwum

Nissan wprowadził do produkcji drugą generację swojego elektryka czyli Leafa i z tej okazji dał nam, czyli dziennikarzom motoryzacyjnym, trochę nim pojeździć. W porównaniu z Leafem, którego znałem do tej pory to niebo, a ziemia. Nowy Leaf przede wszystkim ładnie wygląda. Można go bez obaw postawić przed domem, a sąsiedzi widząc go z odrazą na pewno nie będą przechodzili na drugą stronę ulicy. Także za styl środka można go polubić, bo jest w nim nie tylko ładnie, a rzekłbym nawet elegancko. Ale najważniejszym jego atutem jest to, jak teraz Leaf jeździ. Powiem krótko: po minucie kierowania tym Nissanem zapomniałem, że to auto na prąd. Nie, nie dlatego, że brak odgłosu pracy napędu był niezauważalny, ale, że tego elektryka prowadzi się tak samo, jak samochód napędzany benzyną czy gazem.

Kiedy zająłem fotel kierowcy i wcisnąłem guzik startu nic się nie zdarzyło. Także włączenie na „D” małego przełącznika, który robi w Leafie za lewarek zmiany biegów, też niczego nie zmieniło. Jednak już lekkie przyciśnięcie pedału gazu sprawiło, że Leaf ruszył ochoczo do przodu. Potem okazało się, że nawet nieźle przyspiesza i jest całkiem szybki. Jednocześnie cokolwiek w nim nie robiłem nie towarzyszył temu niestety żaden odgłos spod maski.

Testowa trasa prowadziła przez mazurskie wsie i miasteczka, po wąskich asfaltowych drogach wiodących raz w górę raz w dół. W sumie przejechałem tym autem prawie 200 kilometrów. Jazda miała być taka jaka by była wtedy, gdyby to było auto z normalnym napędem. Nie było więc oszczędzania prądu chociażby poprzez wyłącznie klimatyzacji czy radia.

Zobacz także: Volkswagen up! w naszym teście

Dla mnie tę próbę nowy Nissan zdał celująco, choć jego cena (ok. 140 tys. złotych) nie spowoduje, że będą się po niego ustawiać kolejki. Niestety, choć rząd buńczucznie zapowiada zelektryfikowanie polskiej motoryzacji, na razie szybkich, ogólnodostępnych ładowarek jest w Polsce jak na lekarstwo. W zeszłym roku znajomi wybrali się elektrykiem do Szkocji. Na trasie o długości ok. 1500 kilometrów tylko raz musieli skorzystać z holownika, który dociągnął ich do gniazdka. Było to na pierwszym odcinku 230 km, z Łodzi do Poznania...

Może zanim powstanie sieć stanowisk do tankowania prądu zdążę się całkowicie do tych napędów przekonać i zaakceptuję ów brak duszy wyrażony bezgłośną pracą. Przecież Leaf nie jest już jedynakiem. Auta tylko na prąd oferuje u nas kilkanaście marek.

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty