- Czy stereotyp, że mężczyźni są lepszymi kierowcami niż kobiety sprawdza się w pani przypadku?
- Umiejętność prowadzenia auta, podobnie jak wiele innych, nie zależy od płci. Uważam, że jestem dobrym kierowcą, co zawdzięczam bratu i... genom, gdyż kierowcą był mój ojciec. Znam mężczyzn, którzy jeżdżą fatalnie i panie, które świetnie prowadzą. To już dar Boży, a ja jestem żywym przykładem, że kobieta, a co więcej blondynka, sprawdza się za kółkiem. Jeżdżę swobodnie, przewidująco, szybko. W dobrych warunkach dociskam gaz nawet do 160 km/h.
- Czy brat był pani samochodowym guru?
- Guru to zbyt wielkie słowo, ale dzięki bratu egzamin na prawo jazdy okazał się dla mnie czystą formalnością. Brat był ostrym, wymagającym nauczycielem, umiał jednak sprawić, że od początku polubiłam auta.
- Motoryzacja to pasja wciąż raczej niecodzienna u kobiety?
-
- Ma pani jakieś auto marzeń?
- Mój gust zmienia się, podobnie jak w przypadku kosmetyków. Jeździłam już Mazdą, teraz - Toyotą Corollą. Gdybym mogła sobie pozwolić, zdecydowałabym się na Saaba. Lubię kanciaste kształty, jakie mają np. stare Volva. Auta z wyglądu "kobiece" jak Ford Ka czy Renault Kangoo, mniej mi odpowiadają.
- Wychowała się pani wśród mężczyzn, czy w związku z tym nieobce są pani umiejętności majsterkowania przy aucie
- Potrafię wszystko zrobić, ale na szczęście nie muszę. Toyota, którą jeżdżę, mimo że już 10-letnia i ma 150 tys. km na liczniku, nie sprawia mi kłopotów. Nawet nieużywana przez miesiąc, odpala od pierwszego razu. Mimo to wiem, co się dzieje w środku auta. Umiem wymienić olej, koło. To oczywiście również zasługa brata. Te umiejętności przydawały się przy syrence, moim pierwszym samochodzie. Również Mazda miała uszkodzoną chłodnicę, wymagała ciągłego uzupełniania oleju.
- Syrenka to dość egzotyczny początek samochodowej kariery?- Gdy debiutowałam za kierownicą, nie była to bynajmniej żadna fanaberia czy kreacja. Syrenkę wynaleźliśmy razem z bratem. Pomalowaliśmy na czarno, obcięliśmy dach, krótko mówiąc - przerobiliśmy na kabriolet.
- W obecnej niedawno na ekranach kin komedii "Zakochani" jeździła pani wściekle czerwonym New Beetle, nowym "chrabąszczem". Jak się prowadziło?
- Nie przypadł mi do gustu. Miałam w nim ograniczoną widoczność. Ponadto jest to pojazd mały, ale o dużej mocy i przez to zdradliwy. Na pewno efektowny, tyle że - podobnie jak różowy Cadillac - nie w moim typie. Prywatnie źle czułabym się w aucie, rzucającym się w oczy. Znacznie lepiej - w ciemnozielonym Jeepie Cherokee.
- Wybiera się pani własnym autem w dłuższe trasy?
- Dużo kursuję między Krakowem a Warszawą. Dwa lata temu wymyśliłam wakacje za kółkiem. Przejechałam od Lazurowego Wybrzeża po Chorwację, ale szybko zaczęłam przeklinać ten pomysł z powodu korków, żółwiego tempa, ludzi przełażących przez ulicę i na dodatek braku klimatyzacji.
- A przygody automobilowe mile wspominane?
- Fizycznie odczuwam przyjemność prowadzenia samochodu. Każda podróż, nawet po kiepskich polskich drogach, jest dla mnie przyjemnością.
»
Polski przemysł motoryzacyjny, szanse i zagrożenia - debata
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?