W mediach informowano niedawno o wykrytej aferze korupcyjnej: policjanci mieli zawiadamiać wybrane firmy świadczące usługi pomocy drogowej o kolizjach, pobierając za informację wynagrodzenie. Ot, coś jak łowcy skór w łódzkim pogotowiu, informujący przedsiębiorstwa pogrzebowe o zgonach, który to proceder, jak powszechnie wiadomo, nie ogranicza się bynajmniej do Łodzi...
Jak to się dzieje, że "holownicy" zawsze przyjeżdżają pierwsi na miejsce zdarzenia? Nad policją i pogotowiem mają tę zdecydowaną przewagę, że nie stoją w garażach czy innych centrach dyspozycyjnych, lecz oczekują na kolizję porozstawiani w różnych częściach miasta. Informacje o zdarzeniach drogowych zdobywają w różnych sposób, niekoniecznie od niebezinteresownie
"zaprzyjaźnionych" policjantów ze stanowiska dowodzenia.
Po pierwsze, część z nich ma w samochodach odbiorniki radiowe nastawione na policyjne częstotliwości, więc informację mogą mieć za darmo. Nasłuch nie jest jednak najefektywniejszym i najpewniejszym rozwiązaniem, bo dyżurny może najpierw powiadomić "swojego" holownika, a dopiero w kilka minut później wysłać na miejsce zdarzenia radiowóz.
Znacznie cenniejszym źródłem wiedzy są taksówkarze, przejeżdżający obok miejsca zdarzenia, którzy też mają "swoich" holowników i telefony komórkowe.
Walka o klienta, to nie tylko walka o pieniądze za holowanie. To także walka o "działkę" lub - jak kto woli bardziej biznesowe słownictwo - prowizję z zakładu naprawczego, do którego dostarcza się rozbitka.
Dlatego też pomocnicy drogowi zawsze rekomendują klientowi warsztat do którego należy dowieźć uszkodzony wóz. Niekoniecznie najbliższy, ale za to z pewnością najlepszy, najszybszy, najbardziej profesjonalny. A zestresowany właściciel rozbitka często się na tę propozycję godzi.
I nierzadko popełnia błąd.
Radzimy Czytelnikom, aby nie przyjmowali na wiarę propozycji holownika. Zanim samochód zjedzie z lory czy zostanie odczepiony z tzw. motyla - a jeszcze lepiej zanim rozpocznie się holowanie - należy ustalić telefonicznie z właścicielem warsztatu, warunki naprawy. Trzeba też dowiedzieć się, czy da nam samochód zastępczy, co najczęściej znakomicie przyspiesza pracę. A po wstępnych ustaleniach i dojeździe na miejsce, najlepiej podpisać umowę określającą czas naprawy, z zastrzeżeniem kar umownych za niedotrzymanie terminu.
Jeżeli nie chcą podpisać umowy, jeżeli nie oferują samochodu zastępczego, rezygnujmy ze zlecenia. Dziś nie ma już rynku zleceniobiorców, lecz rynek klienta, który ma spory wybór miejsc, gdzie fachowo i szybko naprawią jego samochód.
Pod warunkiem, że dochowa należytej staranności przy podpisywaniu zlecenia i nie da się "wpuścić w kanał" holownikowi.
Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?