Jeszcze przed końcem stycznia do salonów samochodowych ma trafić pierwszy sprzedawany komercyjnie samochód w stu procentach napędzany energią elektryczną produkowaną przez baterie słoneczne. I nie będzie to potworek o urodzie wózka na zakupy, ale prawdziwa, gorącokrwista sportowa bestia.
Venturi Astrolab to kabriolet, w którym kierowca i pasażer siedzą w otwartej kabinie jak w kokpicie myśliwca - jeden za drugim. W polskim klimacie auto będzie się sprawować raczej kiepsko. Astrolab ma zresztą kosztować 117 tys. dol. Pojazd będzie więc widywany raczej na
słonecznych ulicach francuskiej Riwiery lub w rezydencjach bliskowschodnich szejków.
To, że napędem Astrolabu są panele solarne, nie znaczy, że samochód nagle stanie w szczerym polu, gdy tylko zajdzie słońce. Jego akumulatory starczają na 110 kilometrów i doładowują się podczas jazdy.
Jak na sportowe auto, Astrolab nie powala jednak osiągami. Jego silnik ma zaledwie... 21 koni mechanicznych - o kilka mniej niż nasz maluch. Ale samochód jest tak lekki (zbudowany w całości z najnowocześniejszych materiałów kompozytowych pojazd waży 280 kg), że ten silniczek o mocy porównywalnej z samobieżną kosiarką rozpędza go do 120 km/godz.
Największą zaletą Astrolaba jest jednak to, że… w ogóle istnieje. Do tej pory żaden samochód o napędzie słonecznym nigdy nie wyszedł poza stadium prototypu.
Zupełnie inne zalety ma z kolei luksusowa łódka Volitan zaprojektowana w Turcji. Supernowoczesny jacht, napędzany przez dwa wielkie sztywne żagle, które nadają mu wygląd latającej ryby.
Żagle spełniają podwójną rolę - mogą łapać wiatr, ale i promienie słoneczne. W razie sztormu komputer pokładowy, który kontroluje każdy aspekt działania łodzi i eliminuje konieczność ręcznego przestawiania żagli, automatycznie tuli skrzydła do kadłuba, zabezpieczając delikatne baterie. Łódź ma wytrzymać nawet wiatr o prędkości 60 węzłów, czyli 110 km/godz.
Dużo wolniejszy, ale praktyczniejszy wodny pojazd słoneczny pływa już w centrum Londynu. SolarShuttle, czyli słoneczny prom, wozi pasażerów po jeziorze Serpentine w londyńskim Hyde Parku. W każdy rejs może zabrać nawet 42 osoby. Ale w przeciwieństwie do Volitana nie wygra żadnych regat.
Ostatni z przełomowych pojazdów ruszy w drogę dopiero pod koniec roku. Pod tajemniczym oznaczeniem HB-SIA kryje się największy w historii całkowicie słoneczny samolot załogowy. Wyprodukowany przez niemiecko-francuskie konsorcjum na zlecenie słynnego podróżnika Bertranda Piccarda. Samolot sam w sobie jest imponujący - ma być w stanie osiągnąć pułap 8,5 tys. m. Ale na razie to tylko działający model bezzałogowy, który w maju zeszłego roku pokonał w powietrzu dystans ponad 5 tys. km, lecąc przez 3 dni i 7 godzin z Honolulu na Hawajach do Phoenix w stanie Arizona. Solar Impulse - już z pilotem na pokładzie - w 2010 r. ma wystartować do pierwszego w historii załogowego lotu dookoła świata samolotu z zasilaniem słonecznym, napędzającym ledwo czterema silnikami o mocy porównywalnej z dużą żarówką.
Sukces wyczynu będzie zależał od tego, czy samolot będzie w stanie przetrwać w powietrzu noc, kiedy baterie słoneczne nie mogą dostarczać żadnej energii. A to oznacza, że Solar Impulse musi być w stanie udźwignąć nie tylko same baterie słoneczne, silniki i pilota, ale i ciężkie akumulatory.
Słoneczny samolot trudno nazwać rekordzistą prędkości. Ma on w powietrzu pokonywać kolejne kilometry tak wolno, że jeden człowiek nie wytrzymałby trudów podróży. Sterować słonecznym samolotem będzie więc trzech pilotów zmieniających się podczas całej trasy. Lot ze wschodu na zachód będzie więc miał pięć etapów. Każdy z nich potrwa trzy do pięciu dni.
Do bicia rekordu przygotowują się też konstruktorzy innych samolotów na słońce - brytyjskiego Zephyra 3 i amerykańskiego Heliosa.
Polski przemysł motoryzacyjny, szanse i zagrożenia - debata
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?