Chłopaki płaczą

Redakcja
Nie koloryzuje, bo ma wystarczająco barwne życie. Kiedy syn zapyta go, co to jest wojna, powie... niecałą prawdę. Przemilczy to, co wie o ludzkiej rozpaczy. Wiktor Bater – korespondent wojenny.

Wojnę trzeba umieć sprzedać?

Im straszniejsza, tym lepsza. A dla korespondenta jest idealnym momentem, żeby zaistnieć. Jedni robią to dla pieniędzy, inni dla kariery. I w pierwszym, i w drugim przypadku, narażając na śmierć współpracowników. Nie boję się używać mocnych słów. Nie wierzę w dziennikarskie misje, ale spotkałem naprawdę niewielu takich, którzy chcą rzetelnie dotrzeć do prawdy.

Fot. Polskapresse
Fot. Polskapresse

Pana nigdy nie kusiło, żeby podkręcić swoją relację, a z siebie zrobić odważniejszego?
Po pierwsze, ja nie jestem odważny. A po drugie, widocznie miałem szczęście, bo w sytuacjach, w których się znajdowałem, nie było potrzeby dodawania koloru. Rzeczywistość była na tyle podkręcona, że dodatkowe jej ubarwianie byłoby już scenariuszem kiepskiego filmu.

Podobno strach jest produktem rozsądku. Reporter wojenny działa racjonalnie czy instynktownie?
Staram się zachowywać racjonalnie, ale prawda jest taka, że w krytycznych momentach to instynkt zawsze bierze górę. I być może to właśnie dlatego tu jeszcze siedzę i z panią rozmawiam. Nigdy nie uwierzę w to, że ktoś, kto jedzie na wojnę, się nie boi. Jeżeli tak mówi, to albo jest niezrównoważony i nie powinien uprawiać tego zawodu, albo próbuje machować. Strach jest stałym elementem i czasami potrafi uchronić przed robieniem głupot.

W Pana książce jest fragment, w którym opisuje Pan swój powrót z pracy, czyli z wojny, do domu. Siedząc w pociągu, patrząc w szybę, zastanawia się Pan, czy widzi krople deszczu, czy swoje łzy. To były krople deszczu czy łzy?
Jedno i drugie.

Przecież chłopaki nie płaczą.
Płaczą i to nic wstydliwego.

Jest Pan ubezpieczony?
Na ile - to tajemnica firmy, ale tak. Godziwie. I to daje poczucie bezpieczeństwa. Podobnie jak to, że w skrajnych sytuacjach nie jest się pozostawionym samemu sobie. Kiedy w Biesłanie media pochowały mnie za życia, wiem, że moja ówczesna firma zorganizowała "ekspedycję ratunkową".

Mówi Pan o sytuacji, kiedy Pana żona, oglądając wiadomości z Biesłanu, zobaczyła niesioną postać ubraną w Pana buty…?
Tak. W świat poszły zdjęcia i informacja, że zginął polski korespondent.

Żona nie powiedziała: dość?
Nigdy tego nie powiedziała.

A syn? Nie zapytał, co to jest wojna?
Na szczęście zna ją tylko właśnie z kiepskich filmów. Nigdy nie zadał tego pytania.

A jak zapyta?
To powiem niecałą prawdę. Opowiem o żołnierzach, czołgach i samolotach, ale nie o tragedii, wiwisekcji, krwi. Na to za wcześnie. Może kiedyś...

Fot. Polskapresse
Fot. Polskapresse

Mówi Pan bardzo szczerze i dosadnie, że nie zostałby nominowany do nagrody Dziennikarza Roku, gdyby nie dzieci, które zginęły w Biesłanie.
Nie chcę być kabotynem i mówić teraz, że gdybym tę nagrodę dostał, nie przyjąłbym jej. Przyjąłbym, ale w imieniu dzieci, które zginęły. Jakkolwiek górnolotnie i patetycznie to brzmi. A potem zawiózłbym ją do tamtej szkoły…

Napisał Pan w swojej książce, że znalazł się w miejscu i czasie, gdzie kończy się wiara w Boga. Widział Pan matki, które znajdowały swoje nieżyjące dzieci.
Widziałem rozpacz. Widziałem, że Boga nie ma. Tam się skończył.

I to przekonanie zostało w Panu do dziś?
Nie chcę odpowiadać na to pytanie.

To są emocje, które z czasem bledną?
Wszystkie inne wspomnienia i obrazy uspokoiły się w mojej pamięci. Ale nie to. To jest trauma, która zostanie na zawsze. Wiem, że tu czas niczego nie załatwi.

A alkohol? Jako panaceum?
Przerabiałem. Nieskuteczne. Można się chwilowo zagłuszyć, znieczulić, ale potem jest gorzej. To nie pomaga ani zapomnieć, ani nie przeżywać. Nikomu nie radzę uciekać w ten sposób. Droga donikąd. Ale abstrahując od tych nieszczęsnych biesłańskich dni, alkohol bywa na wojnie, która jest z zasady bardzo niehigieniczna, sprawdzonym środkiem antyseptycznym. Banalne, prawda?

A potem równie banalny kac?
Każdy, kto nadużyje alkoholu ma kaca. Korespondent wojenny też.

Wydaje się, że wojna w Pana życiorysie jest ciągle powracającym elementem. Ten temat przewinął się nawet na Pana weselu. Pana żona jest Abchazką.
Wesele w domu radzieckiej armii i generałowie spoglądający z portretów… Ludzie, którzy tańczyli na naszym weselu, mieli świeżo w pamięci wojnę 92 - 93. Ciężko się od tego uwolnić. I trudno się dziwić, że toasty były wznoszone za tych, którzy odeszli zaledwie cztery lata wcześniej.

Właśnie, toasty. Musiał Pan udowodnić, że zasługuje, aby siedzieć z Abchazami przy jednym stole. Wypić toast z każdym, zachowując trzeźwość. A serwowany był 85-proc. bimber…
Czacza (śmiech).

Dobre?
Paskudne. Poprzestałem na mocnym domowym winie. Równie ohydnym. Morderstwo dla żołądka. Wysoko w kaukaskich górach przeszedłem pranie mózgu. Trening mojego teścia. Nie mogłem nawalić i nie mogłem… się nawalić. Udało się. Dużo tłustego mięsa na zakąskę. Zawstydziłem tamtejszych kierowników stołu.

Wprawa korespondenta pracującego od lat w Rosji?
Trudno ukryć statystyki, według których na przeciętnego Rosjanina przypada 17 litrów czystego spirytusu rocznie, dodam, że w tym liczone są noworodki! Ale czasy, kiedy upicie się z odpowiednim urzędnikiem załatwiało każdy wywiad, minęły. Chociaż prowincja jest nadal pijana.

Rosja to Pana bajka?
Po części moja bajka, ale na pewno nie mój dom.

Pana syn mówi po polsku?
Bardzo dobrze. Chodzi w weekendy do polskiej szkoły i spędza tu każde wakacje. Mój siostrzeniec jest jego najbliższym przyjacielem.

A Wy macie swoje męskie sprawy?
Gramy w piłkę, jeździmy na rowerowe wycieczki. Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować marzenie i wybierzemy się na pierwszą męską wyprawę. Na przykład w Bieszczady. To będą moje romantyczne powroty. Zabiorę Leona tam, gdzie ja nie pojechałem z moim ojcem.

Nie ma Pan dla syna wiele czasu.
Mam ciągle przed oczami łzawe amerykańskie melodramaty, w których ona pracuje, on też i nikt nie ma czasu dla dziecka. Ono gra właśnie bardzo ważny mecz i czeka na ojca, który się nie pojawia. Wszyscy widzieliśmy dziesiątki takich filmów. Leon jest zapalonym piłkarzem. Gra na pozycji bramkarza i bardzo mu zależy, żeby tata był na jego meczach.

Czarny sen reportera to podobno sytuacja, w której kamera przestaje działać. Czarny sen ojca - kiedy spóźnia się na mecz?
Jestem uzależniony od mocnych wrażeń, ale chyba bardziej od mojego syna. Tylko on mógłby powstrzymać mnie przed kolejnym zawodowym wyzwaniem. Jeżeli zostałbym postawiony przed wyborem: wyjazd z nim czy na wojnę, wybrałbym Leona.

__

Rozmawiała: Karolina Morelowska

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty