Mechanik z Pabianic przejechał pod tirem 140 kilometrów

Wiesław Pierzchała
Fot. Archiwum Polskapresse
Fot. Archiwum Polskapresse
Tomasz U., mechanik samochodowy z Pabianic, założył się z kolegami, że podczepi się pod samochód ciężarowy i w ten sposób przejedzie co najmniej kilometr. Desperat zakład wygrał i to z nawiązką, bowiem ku swemu zdumieniu i przerażeniu przejechał ponad... 140 km: z Pabianic do Lublińca na Śląsku.
Fot. Archiwum Polskapresse
Fot. Archiwum Polskapresse

Na tym się nie skończyło, bowiem zdesperowany długą jazdą 24-latek uszkodził przewody hamulcowe tira, pobił jego kierowcę z Ukrainy i wylądował w komendzie w Lublińcu. Po przesłuchaniu został zwolniony. Za uszkodzenie ciała i mienia grozi mu do pięciu lat pozbawienia wolności. Do niezwykłego zakładu i zdarzenia doszło w nocy z poniedziałku na wtorek w Pabianicach. Na stacji benzynowej w tym mieście zatrzymał się samochód ciężarowy scania. Za kierownicą siedział 35-letni kierowca z Tachowa na Ukrainie. Wyszedł z kabiny, aby zatankować bak. W pobliżu zaczaił się 24-latek z kolegami. Tomasz U. fachowo przygotował się do wygrania zakładu. Miał ze sobą latarkę oraz linki, którymi zamierzał przyczepić się do podwozia ciężarówki. Wykorzystał moment nieuwagi kierowcy z Ukrainy i zbliżył się do samochodu.

**CZYTAJ TAKŻE

Bugatti Veyron Grand Sport skradziony przez PolakówNiecodzienny wypadek na torze Magny Cours [FILM]

**

Gdy kierowca zaczął wyjeżdżać ze stacji, 24-latek niczym rasowy kaskader podbiegł do naczepy i zniknął pod jej podwoziem. Jego kolegom zaimponowało, że mogli oglądać scenę jak w filmie kina akcji. Niestety, zamiast pojechać śladem tira zostali na miejscu, dzięki czemu zafundowali koledze najbardziej niezwykłą i niebezpieczną podróż w jego życiu.

Skulony pod autem Tomasz U. był przekonany, że w odległości około kilometra Ukrainiec zatrzyma się na światłach, a on odczepi się od podwozia i spokojnie wysiądzie, jak na przystanku. Stało się jednak inaczej. Kierowca zza Buga nie zatrzymał się i zaskoczony 24-latek z przerażeniem zauważył, że Scania coraz bardziej oddala się od Pabianic.
Zaczęła się podróż, ale nie za jeden uśmiech. Ciężarówka z przyczepionym "kamikadze" minęła Tuszyn i zaczęła mknąć na południe mijając Piotrków Trybunalski, Radomsko i Częstochowę. Tomasz U. już nie myślał o wygranym zakładzie, który wyszedł mu bokiem, tylko o wydostaniu się z pułapki.

Gdy minął Jasną Górę, wpadł na genialny w swej prostocie pomysł, że jeśli uszkodzi przewody, które ma pod ręką, to samochód z pewnością się zatrzyma. Tak też uczynił. Uszkodziły przewody hamulcowe i ABS-u. Dlatego kierowca z Ukrainy zdumiał się niepomiernie, gdy nagle zaczął mieć problemy z hamowaniem. W tej sytuacji o godz. 2 w nocy zatrzymał się na obwodnicy Lublińca, między Kochcicami a Kochanowicami. - Obywatel Ukrainy wysiadł z kabiny i chciał zobaczyć, co jest przyczyną jego kłopotów - opowiada młodszy aspirant Iwona Ochman, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Lublińcu. - I wtedy spod samochodu niespodziewanie wyskoczył pabianiczanin. Zaczął gestykulować i coś tłumaczyć kierowcy, ale ten nie miał

Fot. Archiwum Polskapresse
Fot. Archiwum Polskapresse

pojęcia, co on mówi, gdyż znał tylko język ukraiński i trochę czeski.
Ukrainiec był roztropny. Uznał, że może to być napad rabunkowy, więc obrócił się na pięcie i czmychnął do kabiny. Tomaszowi U. nie spodobała się reakcja Ukraińca. Chwycił za przymocowaną do samochodu gaśnicę metalową i cisnął nią w boczną szybę kabiny, aby w ten sposób nawiązać "dialog" z kierowcą.

Skutek był akurat odwrotny od zamierzonego, bowiem gaśnica przebiła szybę i ugodziła Ukraińca w głowę. Poturbowany kierowca nabrał przekonania, że to na pewno jest napad. Dlatego wszczął alarm: zaczął krzyczeć i dzwonić na policję. Ponadto odrzucił przez okno gaśnicę mierząc w rzekomego bandytę. Przestraszony pabianiczanin zapomniał o "dialogu". Wziął nogi za pas i zaczął pędzić brzegiem szosy. Gdy ubiegł kilometr, zaczął łapać okazję. Ucieszył się, gdy jeden z samochodów zaczął hamować. Jednak mina szybko mu zrzedła, bowiem tuż przy nim stanął... policyjny radiowóz. Okazało się, że oficer dyżurny z Lublińca, poinformowany o napadzie na Ukraińca, wysłał na obwodnicę radiowóz, którego załoga bez pudła odgadła, że autostopowicz może być poszukiwanym napastnikiem. Obaj bohaterowie nocnego dramatu trafili do komendy w Lublińcu.

- Podczas przesłuchania okazało się, że "kaskader" z Pabianic, który był trzeźwy, z zawodu jest mechanikiem samochodowym - mówi Iwona Ochman. - Gdy tir stanął chciał on wyjaśnić kierowcy, że doszło do zakładu i że naprawi mu uszkodzone przewody hamulcowe. Niestety, kierowca z Ukrainy nie zrozumiał, co do niego mówi 24-latek. Doszło do szarpaniny zakończonej rejteradą kierowcy i rzuceniem gaśnicy. Ukrainiec doznał niegroźnej rany głowy. Został opatrzony na miejscu przez załogę karetki pogotowia i nie musiał udawać się do szpitala.
Kierowca tira wyszedł na zakładzie pabianiczanin jak Zabłocki na mydle. Policja nie pozwoliła mu jechać uszkodzonym samochodem. Dlatego utknął w Lublińcu, aby załatwić naprawę uszkodzonych przewodów.
Natomiast mechanik z Pabianic podpisał protokół, wyszedł z komendy i zniknął. Czy ma dosyć już ryzykownych zakładów? Nie wiadomo.

- Ludzie zawsze szukali adrenaliny i silniejszych bodźców. To wcale nie jest takie nowe zjawisko - uważa psycholog Ewa Wojtyłło-Osiatyńska. - Przyczyny takiego zachowania mogą być dwie: są ludzie, którzy do szczęścia potrzebują silniejszych przeżyć i dużego ryzyka. Czasem są to potrzeby czysto fizjologiczne, bo kiedy się boimy w naszym mózgu wytwarzają się konkretne pierwiastki. Im więcej ryzykujemy, tym więcej adrenaliny nam potrzeba w przyszłości Myślę też że ten człowiek, jeśli założył się z kolegami, miał potrzebę akceptacji. Chciał zaistnieć w grupie, zdobyć szacunek, a nie potrafił zrobić tego w inny sposób. To częsta domena młodych ludzi.

Szalona podróż 24-latka z Pabianic przypomina inne tego typu wyczyny. Bohaterem jednego z nich był legendarny najemnik Rafał Gan-Ganowicz, który po wojnie podjął działalność antykomunistyczną i zagrożony aresztowaniem w 1950 roku postanowił uciec na Zachód. Mając 18 lat ukrył się w zakamarkach podwozia pociągu w Warszawie i w ten sposób dojechał do Berlina Zachodniego. Potem nawiązał kontakt z żołnierzami gen. Władysława Andersa, przeszedł przeszkolenie i w latach 60. walczył z rebeliami prosowieckimi w Kongo i Jemenie. Swoje niezwykłe dzieje opisał w książce "Kondotierzy".


Fot. Archiwum Polskapresse
Fot. Archiwum Polskapresse


CZYTAJ TAKŻE

Tir staranował radiowóz w Katowicach [FILM]

44 punkty karne na odcinku 5 km

Kolejne takie wydarzenie stałą się kanwą głośnego filmu Macieja Dejczera pt. "300 mil do nieba" z 1989 roku. Scenariusz napisany przez Macieja Dejczera i Cezarego Harasimowicza nawiązywał do prawdziwego wydarzenia z 1985 roku, kiedy to bracia Zielińscy: 12-letni Krzysztof i 15-letni Adam, pod autemciężarowym przedostali się do Szwecji. Władze PRL za wszelką cenę starały się sprowadzić ich do kraju. Rodzice młodych uciekinierów nie wystąpili z żądaniem ekstradycji uważając, że sami powinni decydować o swoim losie. Rodzicom odebrano prawa rodzicielskie. Bracia pozostali w Szwecji. Do czasu uzyskania pełnoletności mieszkali w rodzinie zastępczej. Wciąż są w Szwecji. Krzysztof skończył studia ekonomiczne w Sztokholmie i pracuje naukowo.

Źródło: Dziennik Łódzki

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty