W Polsce rzeczoznawca może wszystko. I jest bezkarny

gazeta.pomorska
W Polsce rzeczoznawca może wszystko. I jest bezkarny
W Polsce rzeczoznawca może wszystko. I jest bezkarny
Kwiecień 2000. Trzy rozbite samochody w środku nocy koło Służewa. Jeśli zaufać polskim biegłym, to musiała być noc cudów.
W Polsce rzeczoznawca może wszystko. I jest bezkarny
W Polsce rzeczoznawca może wszystko. I jest bezkarny

Wojciech Wesołowski wraz z żoną od lat pracują w niemieckiej firmie farmaceutycznej. Ale ciągle utrzymują kontakt z krajem. Tej nocy jadą do teściów w Golubiu-Dobrzyniu - dwoma samochodami, bo Barbara musi wcześniej wrócić do Niemiec.

Na łuku nieopodal Gniewkowa z naprzeciwka jedzie samochód dostawczy a za nim ciężarówka. Oba próbuje wyprzedzać stary, dostawczy polonez. Barbara, jadąca jako pierwsza BMW odbija na pobocze, ale bokiem ociera o poloneza. Omega Wesołowskiego niemal centralnie zderza się z polonezem.

Tir i samochód dostawczy nawet się nie zatrzymują. Wezwany patrol policyjny z Torunia wręcza mandat kierowcy poloneza. Panowie spisują protokół. Kierowca poloneza pokazuje umowę ubezpieczeniową wykupioną w Agropolisie.
Oba samochody Wesołowskich trafiają do serwisu w Inowrocławiu. Tu mają czekać na odszkodowanie i naprawę.

Pieniądze, których nie było

- Żałowałem przede wszystkim BMW. To była rzadka "usportowiona” wersja tego samochodu, ze specjalnie usztywnionym podwoziem, które dosłownie złamało się przy wjeździe na pobocze - mówi Wojciech Wesołowski
Małżeństwo wróciło do Niemiec, czekając na wiadomości z Agropolisy. W rozmowach telefonicznych panowie z Agropolisy narzekali na brak rzeczoznawców z branży samochodowej, w końcu jednak Wesołowski dostał informację, że pieniądze za omegę są do odebrania, natomiast nietypowy model BMW musi jeszcze poczekać na wycenę szkody.
- Przyjechałem do Bydgoszczy. Dyrektor uprzejmie zaprosił mnie do gabinetu. Przeprosił, że nie ma akurat pieniędzy w kasie. Miały być niebawem. Tymczasem zasugerował spotkanie z rzeczoznawcą w sprawie BMW, którego jakoby specjalnie dla mnie wypożyczył z PZU - relacjonuje Wesołowski. - Zaproponował, żebym sam odebrał pana rzeczoznawcę z domu.

Wesołowskiego trochę to zdziwiło, ale przystał na propozycję, licząc że przyspieszy obrót spraw. Rzeczoznawca dał do zrozumienia, że chętnie skorzysta z uprzejmości Wesołowskiego, który osobiście mógłby pokazać miejsce wypadku. 
Ta propozycja właściciela BMW zdziwiła jeszcze bardziej, ale szybko pomyślał sobie, że może nadmiernie przywiązał się do niemieckich standardów.

Panowie pojechali więc na feralny łuk, obejrzeli drogę i pobocze, po czym Wesołowski odwiózł rzeczoznawcę do Bydgoszczy: - Był bardzo miły, powiedział że wszystko mu się zgadza, po czym zagadnął mnie o pracę w Niemczech. Skarżył się, że syn po studiach się marnuje, zaproponował, żebym załatwił mu robotę w mojej firmie. W tym momencie skończyłem z uprzejmościami. Wytłumaczyłem mu, że do koncernu, w którym pracuję nie trafia się przez znajomości i wielu Niemców bezskutecznie próbuje się tam dostać. Pan się naburmuszył i rozstaliśmy się w mało przyjemnej atmosferze.

Rów, którego nie ma

Obiecanych pieniędzy za opla Wesołowski się nie doczekał, za to ze skrzynki wyjął pismo z Agropolisy: odszkodowania nie zostaną wypłacone. Wsiadł w samochód, przejechał tysiąc kilometrów do Bydgoszczy, aby dowiedzieć się, że nie tylko nie dostanie pieniędzy, ale nawet powodu odmowy. A sprawiedliwości może szukać w sądzie.

Nie pozostało więc Wesołowskim nic, tyko się sądzić, co w kontekście dojazdów na rozprawy z Moguncji było perspektywą dość karkołomną. Rozbite auta musieli przewieźć do Niemiec, żeby nie zapłacić kary za brak opłat celnych.
- Bez jednej części! - podkreśla Wesołowski. - Panowie z Agropolisy odwiedzili warsztat w Inowrocławiu pod pretekstem oględzin. W ramach swoich czynności wycięli i zabrali fragment błotnika, na którym najwyraźniej widać było zielony lakier poloneza. Później ta część zaginęła w Agropolisie bez śladu.

W odpowiedzi na pozew Wesołowskich Agropolisa złożyła ekspertyzę, według której karambol nie mógł wyglądać tak, jak opisali go świadkowie. Tyle że podczas sprawy okazało się, że autor ekspertyzy nie jest ekspertem od motoryzacji, ale radcą prawnym.

Sąd powołał więc biegłego z uprawnieniami, który nie pofatygował się i niemal przepisał ekspertyzę swojego poprzednika. Ponieważ wiele ustaleń budziło wątpliwości, sąd powołał kolejnego fachowca. Ten też nie udał się nawet na miejsce do Służewa.

- Nawypisywał głupot o rowie melioracyjnym, w który miało jakoby wpaść BMW - denerwuje sie Wesołowski (- Zanim zaczęła się ta sprawa nie miałem ani jednego siwego włosa). - Tyle że tam akurat żadnego rowu nie ma! Twierdził, że na miejsce jeździć nie musi, bo zna przepisy dotyczące budowy dróg.

Nic dziwnego, że sąd sięgnął po kolejnego rzeczoznawcę, który w każdym aspekcie potwierdził wersję świadków. Problem w tym, że biegły zmarł wkrótce po ukończeniu ekspertyzy, jeszcze zanim sąd zdołał go przesłuchać. Prowadząca sprawę sędzia zwróciła się więc do kolejnego z biegłych, tym razem z Grudziądza. Ten ukończył pracę prawie dokładnie w szóstą rocznicę wypadku. Orzekł, że co do BMW uszkodzenia pokrywają się z wersją przedstawioną przez świadków, natomiast co do opla, przedstawił własną teorię.

Ciężarówka, której nie było

- Nie wierzyłem własnym oczom, gdy obejrzałem obrazki sugerujące jakobym wjechał pod ciężarówkę albo uderzył w jakiś walec - wspomina Wesołowski. - To już była paranoja. 

Sąd nie zamierzał jednak czekać na kolejne ekspertyzy i wynurzenia biegłego z Grudziądza przyjął jako wiarygodne, w całości uchylając pozew Wesołowskich. Wyższa instancja wyrok przyklepała (Wesołowski: - Przyznaję, że nie dopilnowałem swojego pełnomocnika i nie wykorzystaliśmy wszystkich szans).

Małżeństwo z Moguncji postanowiło jednak, że nie odpuści, tym bardziej że straty z pierwotnych 90 tys. zł urosły, wskutek dodatkowych kosztów, do 200 tysięcy. Zwrócili się o zweryfikowanie ekspertyzy, na podstawie której zapadł wyrok, do niemieckiej organizacji DEKRA - giganta na niemieckim rynku eksperckim.

Po umieszczeniu wszelkich danych w specjalistycznym programie niemiecki ekspert doszedł do wniosku, że wersja przedstawiona przez Wesołowskich jest całkowicie prawdopodobna. Zdumiały go natomiast domniemania, jakoby w wypadku udział brała ciężarówka. W swojej analizie całkowicie wykluczył taką ewentualność. Jakby nie dość było wyliczeń i opisów, dołączył poglądowe zdjęcia samochodów, które wjechały pod ciężarówkę.

Spółka, której nie ma

Wesołowski: - Zwrócił też uwagę na to, że polski rzeczoznawca zmienił proporcje na przedstawionych rysunkach. Tak, aby pasowały do przedstawionej tezy. Zawiadomiłem więc prokuraturę o naruszeniu prawa przez biegłego, ale do dziś nie wiadomo, czy jestem stroną w postępowaniu. Po tych wydarzeniach zacząłem interesować się orzecznictwem i ze zdumieniem zrozumiałem, że biegły jest praktycznie bezkarny. Śledząc temat w internecie zorientowałem się, że w Polsce są dziesiątki takich ludzi jak ja, którzy zostali pokrzywdzeni przez biegłych.

Po jedenastu latach od wypadku w Służewie po Agropoli sie nie ma już śladu - zakończyła żywot aferą finansową. Spółkę za grosze wykupiła (i przemianowała) Warta.

Wesołowscy nadal nie są pewni swego: - Dla mnie zawsze było oczywiste, że wrócimy do Polski. I tak zrobiłem - otworzyłem firmę w Ciechocinku i staram się budować tu życie na nowo. Problem w tym, że moja żona po tych doświadczeniach nie chce wracać do Polski. Boi się wrócić z dorobkiem życia do kraju, w którym - jak się okazuje - nie ma rzeczy oczywistych. Żyjemy więc w rozkroku pomiędzy Polską a Niemcami, licząc na to, że nie zdarzy nam się kolejny wypadek.

Adam Willma

Źródło: Pomorska.pl

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty