Rząd jest zdecydowany na wprowadzenie od przyszłego roku opłat za przejazd drogami krajowymi.
Rząd zaproponował więc, by drogami zarządzało przedsiębiorstwo państwowe o nazwie Drogi Krajowe, któremu rząd chciałby jednak zdjąć wiele ograniczeń, jakimi muszą się kierować takie przedsiębiorstwa. Od dawna mówi się, że najlepiej zarabia się na niebudowaniu autostrad, czyli na umiejętnym żonglowaniu kredytami, grantami i koncesjami. Czyżby teraz pojawiła się sposobność, żeby ktoś w taki sam sposób zarobił na budowie także innych dróg? Jeżeli nie, to po co tworzyć kolejną firmę od dróg, skoro jest Generalna Dyrekcja Dróg Publicznych, która jak dotąd zbudowała więcej kilometrów autostrady niż prywatni koncesjonariusze?
Póki co, w ustawie budżetowej zapisano, że na budowę dróg będzie przeznaczone 30 proc., a nie 35 proc. jak zakłada ustawa o finansowaniu dróg publicznych. Rośnie więc potrzeba sfinansowania ambitnego rządowego planu budowy dróg z dodatkowych pieniędzy wyłuskanych z naszych kieszeni. Przyjęte przez podkomisje zmiany pozwalają na przeznaczanie części pieniędzy z winietek na wykup gruntów pod... płatne autostrady.
Bardzo możliwe, że ostatecznie winietki nie zastąpią opłat za autostrady, ale staną się formą opłaty za inne drogi krajowe. Zwłaszcza, że są zawarte umowy koncesyjne na budowę płatnych autostrad. Jeden płatny odcinek już działa, a 20 grudnia ma rozpocząć się pobór opłat na kolejnym. Będzie to pięćdziesięciokilometrowy odcinek autostrady A2 między Wrześnią a Koninem. Firmy mające koncesje domagać się będą odszkodowań w razie zmiany sposobu finansowania przejazdu.
Nad nowymi przepisami radzi sejmowa podkomisja. Następne posiedzenie ma się odbyć w przyszłym tygodniu. Kiedy zmiany w ustawie ponownie trafią pod obrady sejmu, jeszcze nie wiadomo, ale wygląda na to, że w nowym roku rząd jednak zedrze z nas kolejny podatek.
Winietka czy bilet?
W przypadku autostrad można przynajmniej sobie wytłumaczyć, że płacimy za szybkość i komfort podróżowania, obsługę i utrzymanie drogi oraz takie udogodnienia, jak sieć telefonów alarmowych. Ale w przypadku innych dróg krajowych? Chyba, że to bilet wstępu na reality show "Czy dojedziesz?". Gracze muszą w miarę szybko dotrzeć z punktu A do punktu B, unikając przy tym zasadzek w postaci piratów drogowych, niedzielnych kierowców wyjeżdżających bezmyślnie z dróg podporządkowanych, ciężarówek stosujących zasadę "Duży może więcej" czy dziur i kolein, często zmyślnie ukrytych pod kałużami. Czyżby jeżdżenie samochodem po drogach publicznych zostało zakwalifikowane do sportów ekstremalnych?