Pojawiają się u nas niczym przelotne ptaki. Są kilka dni, po czym znikają. Na szczęście. To brytyjskie Vauxhalle - wozy niemal niesprzedawalne, bo z kierownicą po prawej stronie.
Vauxhall należy do najrzadszych marek na polskim rynku. To zdumiewające, że firma, która przed kilkoma laty produkowała jeszcze ćwierć miliona aut, jest u nas nieobecna. Ale powód tej absencji jest cokolwiek istotny.

Kto z Czytelników próbował ostatnio wyprzedzać na przykład ciężarówkę, siedząc z "angielskiej" strony? Jeśli chcecie pozbyć się ukochanej teściowej, to posadźcie ją koło siebie. Zejdzie na zawał serca. Kierowca takiego wozu musi bowiem

wysunąć się do połowy na przeciwległy pas, żeby cokolwiek zobaczyć. I to jest powodem niesprzedawalności tych aut na kontynencie. Bo zamiast nabywać Vauxhalla, można kupić po prostu Opla. Będzie się odróżniał tylko znaczkiem na masce.
A wszystko zaczęło się tak pięknie... W roku 1903 założono firmę produkującą 5-konne samochodziki, które w kilka miesięcy później zaopatrzono we wsteczny bieg. To była sensacja! Pisały o tym nawet londyńskie

gazety. Firma rozochociła się do tego stopnia, że w 1905 roku wypuściła model turystyczny o 6 biegach. Jego następca zajął prestiżowe miejsce w niemieckich zawodach o puchar księcia Henryka Pruskiego. To był bardzo fajny facet - brat cesarza. Podobno gdyby Henio siedział na tronie, to nie wybuchła by I wojna światowa. A tak, przeszedł do historii jako wynalazca wycieraczki przedniej szyby. I z powodu motoryzacyjnych

ciągotek został dodatkowo uhonorowany - w 1913 roku Vauxhall wypuścił sportowy, 25-konny model - Prince Henry tourer.
Po nieszczęsnej wojnie firma wpadła w łapy amerykańskiego General Motors. Podobnie, jak parę lat później, Opel. I oto - zagadka. Dlaczego model Vauxhalla z 1931 roku nazywał się Cadet, a Opla - Kadett?

W siedem lat później zbudowano jeden z najtańszych brytyjskich wozów. Mały Vauxhall miał ledwie trzy biegi i rozpędzał się do 60 kilometrów na godzinę, ale kosztował tylko 158 funtów. To była półroczna pensja polskiego inżyniera. Szło dobrze, produkcja rosła, ale wybuchła kolejna wojna. I poszło źle.

W latach 50. firma próbowała ratować się seriami niezłych aut - "na V". A więc były to: Victor, Velox, Viva i Ventora. Niestety "V" nie pomogło. Zmieniono więc alfabet i zrobiono Carltona oraz Royla. Nawet sprzedawały się na kontynencie, oczywiście z fajerą po normalnej stronie.

Niestety pod koniec lat 70 koncern GM wpadł na pomysł unifikacji z Oplem i teraz mamy Vauxhalla Corsę, Astrę czy Merivę. No i produkcję na gigantycznym poziomie 130 tysięcy sztuk.

Ale w tym tunelu jest światełko - firma przymierza się do nowych modeli, na przykład Vauxhalla Monaro, nieco różniącego się od Holdena o tej samej nazwie czy Pontiaka GTO. Niestety Monaro i tak nie pojeździ po Polsce. Ta cholerna kierownica...
Ostróda gościła najlepszych motocrossów w Polsce
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?