Według tego dokumentu łupem oszustów pada nawet do kilkaset milionów złotych rocznie. Nie można więc twierdzić, iż sprawa ta nie ma społecznego znaczenia, lub też jest mało istotna. A jednak ubezpieczyciele nie chcą o niej rozmawiać. Wyjaśnień udzielają bardziej niż oględnie, żeby nie powiedzieć wręcz niechętnie. Próbowałem zasięgnąć języka w towarzystwach ubezpieczeniowych i ich organizacjach. Praktycznie bez rezultatu. W zadawanych pytaniach było więcej faktów niż w otrzymanych odpowiedziach. Stosowano wszelkie sztuczki unikowe, oczywiście na czele z koronawirusem. Dotarłem jednak do osoby, która na zlecenie zajmuje się prześwietlaniem przypadków ubezpieczeniowych, które wydają się powiedzmy łagodnie „niejasne”.
Mój rozmówca zgodził się na spotkanie niechętnie i zażądał zagwarantowania mu anonimowości. Za strzegł też, że gdyby co, to on się spotkania i naszej rozmowy po prostu wyprze. I to nie tylko dlatego, że w jego budżecie zlecenia ubezpieczeniowe nie tyle stanowią dodatek do emerytury, co jego lwią część. Nie ma też zamiaru łamać prawa, bo jako były jego obrońca żywi do tegoż szacunek. Tu zacytował fragment ustawy o działalności ubezpieczeniowej z dnia 11 października 2015 roku, która stanowi „Zakład Ubezpieczeniowy i osoby w nim zatrudnione, lub osoby za pomocą których zakład ubezpieczeń wykonuje czynności ubezpieczeniowe, są zobowiązane do zachowania tajemnicy dotyczącej poszczególnych umów ubezpieczenia…”.