- Ma pan samochód?
- Trudno to wytłumaczyć, ale bardzo długo nie miałem ani samochodu, ani prawa jazdy. Może wynikało to z moich przekonań punkowo-anarchistycznych, sam nie wiem.
Na początku lat 90. za namową żony kupiłem pierwsze auto, którym ona jeździła przez 3 lata, zanim udało mi się zrobić prawo jazdy. Był to Ford Sierra z automatyczną skrzynią biegów, którym początkowo jeździłem tak niewprawnie, że potrafił spalić ponad 20 l na setkę. Mimo to bardzo się do niego przywiązałem, bo nie sprawiał żadnych kłopotów. Ostatnio postanowiłem go nie sprzedawać, tylko jeździć do końca, a syn ładnie pomalował jeden bok sprayami, nadając mu nowego image'u.
Nigdy się nie zepsuł?
- Nie. Ostatnio zgubiłem tłumik, ale to raczej poprawiło brzmienie samochodu, bo teraz pracuje jak amerykański krążownik szos. Nagrałem go nawet na video, chcąc umieścić na teledysku i kiedy pokazałem montażyście, ten ze znawstwem stwierdził: "Co, dizelek?", a ja na to: "Nie, tłumik się zgubił".
- Czy to spore auto nie sprawia problemów z manewrami?
- Ja w ogóle mam problemy z manewrami.
- Dlaczego tak późno zaczął się pan interesować motoryzacją?
- Ja się nie interesuję motoryzacją do dzisiaj, nie rozpoznaję marek samochodów, oprócz tych 2. co mam (drugi to toledo żony). Kiedyś myślałem nawet, że nigdy nie będę używał samochodu; byłem przeciwnikiem motoryzacji. Teraz zresztą są takie godziny, w których w Warszawie lepiej nie wyjeżdżać autem. Poruszanie się tramwajem czy na piechotę jest szybsze.
- Nie myślał pan o motocyklu?
- Nie, ale ostatnio kupiłem sobie hulajnogę.
- Jak się tym jeździ?
- Dobrze, ale myślałem. że to będzie mniej męczące, a poza tym nawierzchnie naszych dróg i chodników zupełnie się do tego nie nadają. Niestety, trzeba przyznać, że poza godzinami permanentnego korka, największą wygodą jest samochód.
- Czy samochód był bohaterem jakiejś pana piosenki?
- Samochód nie, ale sam proceder zdawania na prawo jazdy był tematem piosenki i dotyczył gigantycznej korupcji w sferach egzaminatorów.
- Doświadczył pan tego?
- Owszem, ponieważ nie wiodło mi się na kolejnych egzaminach, miałem propozycję, żeby kupić prawo jazdy, co byłem gotów zrobić, ale dopiero jak siódmy raz bym nie zdał. Miałem kolegę, który zdawał 7 razy i nie chciałem być od niego gorszy. Udało mi się zdać za piątym, ale w okolicach trzeciego miałem właśnie propozycję, abym sobie nie zawracał głowy.
Z tym wiąże się śmieszna przygoda. Kiedyś po koncercie w Wałbrzychu nocowaliśmy w chacie, gdzie w innej izbie odbywała się impreza. Kiedy tam zeszliśmy, kilku panów zapytało mnie, dlaczego śpiewam "Prawo jazdy" i że to nieprawda. Byli to egzaminatorzy z wałbrzyskiego ośrodka... Powiedziałem, że może w Wałbrzychu wszystko jest krystalicznie uczciwie, ale gdzie indziej...
- Samochód pana marzeń, jeśli w ogóle takowy istnieje?
- Jakaś duża ekskluzywna limuzyna, którą się można rozpędzić tak, by nie czuć, że się szybko jedzie. Poza tym ostatnio widziałem w gazecie reklamę samochodu, w której głównie spodobał mi się dawany dożywotnio pakiet ubezpieczeniowy. Bo dla mnie przerażające złodziejstwo jest największym problemem, nie mam ochoty stać w oknie i patrzeć, czy mi auto kradną. Stara sierra ma tę zaletę, że mi jej już nikt nie ukradnie.
»
Rozmowa z Kazikiem Staszewskim
Rozmawiała Urszula Tokarska
Prawo jazdy zdałem za piątym razem i do dziś, jak widzę zbyt mało miejsca do zaparkowania, to szukam innego, i nie próbuję się zajmować jakąś ekwilibrystyką.
Wideo
Materiały promocyjne partnera