Pustki w szkołach jazdy i ośrodkach egzaminacyjnych w regionie koszalińskim

To największa w historii zapaść w branży szkół nauki jazdy. Po wprowadzeniu w styczniu nowych zasad zdawania części teoretycznej egzaminu na prawo jazdy kursantów ubyło dramatycznie.

– Szacuję, że o jakieś 60 procent – mówi Robert Szczęsny, współwłaściciel szkoły Omega w Szczecinku. W innych szkołach jest jeszcze gorzej. Oprócz nowych egzaminów nałożył się na to jeszcze coraz głębszy niż demograficzny w rocznikach wchodzących w dorosłość.

– Pytam się kursantów, dlaczego nie przychodzą z kolegami, to odpowiadają, że nie stać ich, bo rodzice odczuwają kryzys – mówi jeden z instruktorów. – Koszt około półtora tysiąca złotych za kurs na prawo jazdy kategorii B jest dla wielu nie do przeskoczenia.

– Pracuję obecnie na 33 procent możliwości, z 12 samochodów egzaminacyjnych, które jeszcze niedawno jeździły codziennie, dziś jeżdżą cztery – mówi Eugeniusz Romanów, dyrektor Zachodniopomorskiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Koszalinie.

Nie lepiej jest w ośrodku w Pile, gdzie zdają egzaminy mieszkańcy południowej części naszego regionu.

– Kiedyś nie można było znaleźć wolnego parkingu koło pilskiego WORD, a na 8 torach na placu non stop jeździły samochody, a teraz świeci on pustkami – mówi szczecinecki instruktor.

W szkołach liczyli się z tym, że po boomie z przełomu roku, gdy wiele osób chciało zdążyć zdać egzamin przed wprowadzeniem nowych zasad, może przez jakiś czas brakować nowych kursantów. Ale, że zapaść będzie tak głęboka i długa, chyba nikt się nie spodziewał.

– Praktycznie nie ma już na kursach osób, które chciały zrobić prawko w wieku 40-50 lat, boją się, że nie przebrną przez nowy egzamin teoretyczny – mówi Robert Szczęsny. Zdawalność teorii faktycznie spadła dramatycznie: kiedyś wynosiła około 80 procent, dziś niewiele ponad 30 procent. W tarapaty wpadają więc jedna po drugiej szkoły nauki jazdy. Mniejsze zawieszają działalność, większe zwalniają pracowników i zaciskają pasa.

– Sprzedałem już jeden samochód, musiałem też zwolnić jednego instruktora – mówi Robert Szczęsny. – Urwała się także możliwość dorobienia dla pozostałych, bo muszę zapewnić godziny zatrudnionym na stałe.

Eugeniusz Romanów dodaje, że nie ma tygodnia, aby starostwa w regionie nie informowały go o kolejnych szkołach zawieszających działalność. Brak kursantów bije także w WORD-y, które zarabiają na organizacji egzaminów.

– Kilku osobom zatrudnionym na czas nieokreślony nie przedłużyłem umowy, reszta ma „gołe" etaty, ale jak obecna sytuacja potrwa dłużej to nie obejdzie się bez zwolnień – szef koszalińskiego ZORD mówi, że jeszcze nie musiał sięgać do fundusza zapasowego. – Jak ktoś nie odłożył na „czarną godzinę", to może mieć dziś problem, bo ośrodki muszą się utrzymać same. Dziś byłbym szczęśliwy, gdybym egzaminy prowadził na 6-8 samochodach.

Eugeniusz Romanów zapewnia, że jego pracownicy oparli się pokusie przykręcenia śruby na egzaminach praktycznych i oblewania kursantów, aby musieli ponownie zapłacić za poprawkę.

– To mit, łatwo komuś dorobić „gębę" – mówi, ale przyznaje, że nie miałby nic przeciwko przeglądowi pytań testu z części teoretycznej. – Ale nie zmieniać zasad, czy zbytnio obniżać poprzeczkę, bo nie ma już powrotu do czasów, gdy kursanci wykuwali na pamięć zestawy pytań.

– Myślę, że prędzej czy później WORD-y wymuszą na ministerstwie nie tylko usunięcie z testów co bardziej absurdalnych pytań, ale też to,aby szkoły dostały testy do przygotowania kursantów – mówi jeden z instruktorów. 

Rajmund Wełnic / gk24.pl