Auta dla ludu zmieniają się w samochody dla koneserów.
Małe auta motoryzowały ubogie społeczeństwa, leczące się z ran II wojny światowej.
Lata 50. były erą mikrosamochodów. Ulice miast zaroiły się od nieskomplikowanych autek, często napędzanych silnikami
motocyklowymi. Niektóre modele miały tylko trzy koła, innym brakowało dachu. Do Messerschmitta "Kabinenroller" wsiadało się jak do samolotu, przez odchylaną na bok kopułę. Wiele mikrusów, BMW Isetta, Zündapp Janus czy nasz polski Smyk miało drzwi w przedniej ścianie nadwozia. Konstruktorzy robili wszystko, aby tylko samochód był jak najtańszy.
Te maleństwa znikły tak szybko, jak się pojawiły. Zostały zastąpione przez "prawdziwe", choć nieduże samochody. Fiat
500, Morris Mini czy NSU Prinz nie były już spowinowacone z jednośladami. Kupowano je nie tylko dla niskiej ceny. Świetnie radziły sobie w mieście. Łatwo było je zaparkować i przeciskać się nimi przez kroki. Czasem grały rolę drugiego samochodu w rodzinie. Szczególnie upodobały je sobie kobiety.
W zatłoczonych metropoliach Japonii maluchom sprzyjało prawo. Chcąc kupić duży samochód należało wykazać się posiadaniem miejsca do parkowania. Obowiązek ten nie
dotyczył aut o długości nie większej niż trzy metry, z silnikiem o pojemności do 360 cm3. Prawie wszyscy producenci z Kraju Kwitnącej Wiśni mieli w ofercie takie samochody. Niektóre z nich były bardzo żwawe. Japończycy szybko nauczyli się, jak z cylindrów o skromnej pojemności wycisnąć dużą moc.
Kiedyś małymi autami jeżdżono z konieczności. Dziś jest to często świadomy, przemyślany wybór. Niektórzy kierowcy cenią sobie kompaktowe wymiary i niskie zużycie paliwa. Firmy dostrzegły w tym nową szansę dla siebie. Koszt
zaprojektowania i produkcji małego samochodu jest podobny jak większych modeli. Wiadomo jednak, że małe autko nie może być zbyt drogie, zatem zarobek na każdej sztuce jest relatywnie niski. Skoro jednak dla klienta cena przestała być najważniejsza, czemu z tego nie skorzystać?
Kilka małych modeli przeskoczyło do kategorii tak zwanych samochodów niszowych. Są to auta dla kierowców, którzy potrzebują czegoś więcej niż środka transportu. Zwracają uwagę na styl i charakter. Samochód to dla nich rodzaj gustownego gadżetu z galerii przedmiotów, za pomocą których można powiedzieć innym coś o sobie. Doskonale zrozumiał to DaimlerChrysler. Produkowany przez ten koncern Smart jest eksponowany w szklanych wieżach, przypominających monstrualne gabloty na zegarki. To dwumiejscowe autko wcale nie jest tanie. Można wręcz powiedzieć, że to Rolex wśród mikrosamochodów.
Podobnie nowe Mini. Nie jest już ani takie małe, ani tak egalitarne jak słynny przodek. Ma wyraźne zacięcie sportowe, a jego wnętrze to kraina błogiego luksusu. Także projektanci Lancii Ypsylon byli zapatrzeni w samochody z górnej półki, dalekie od spartańskich, miejskich toczydełek. Wchodzący właśnie na rynek Peugeot 1007 będzie bliski ceną autom o klasę czy dwie wyższym. Przesuwane elektrycznie drzwi i wnętrze, którego kolorystykę można dobierać w zależności od nastroju, są nietuzinkowymi dodatkami. Francuzi liczą, że docenią je zwłaszcza panie.
Jazda małym samochodem to dziś żaden wstyd. Przeciwnie. Może być powodem do dumy. Wystarczy porównać poczciwego Fiata 500 z wzorowanym na nim studyjnym Fiatem Trepiuno, aby przekonać się, że małe auta to już nie parweniusze, ale prawdziwe lwy salonowe.
Lot nad trasą pierwszego odcinka metra w Krakowie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?