W latach sześćdziesiątych minionego stulecia, gdy Argentyna przeżywała konwulsje po upadku dyktatury Juana Peróna, miasteczko Casilda w centrum rolniczego regionu Pampa nie było dobrym punktem startowym do kariery. Można się domyślać, że señora Pagani, żona miejscowego piekarza, uśmiechnęła się melancholijnie, gdy mały Horacio, pokazując matce wystrugany własnoręcznie samochodzik, zapowiedział: Kiedyś będę budował prawdziwe. Najlepsze na świecie! Z czasem okazało się, że nie chodziło tylko o dziecięce marzenia. Chłopak chłonął wiedzę związaną z samochodami w miejscowej szkole technicznej i czytał wszystko, co mu wpadło w ręce. Jako siedemnastolatek otworzył mały warsztat, w którym eksperymentował w rozmaitymi materiałami, m.in. z laminatami. Podjął się też przebudowy dwóch samochodów wyścigowych Formuły Renault. Zmodernizował ich zawieszenia, a nadwozia zamienił na nowe, z włókna szklanego, co zmniejszyło masę aut o 40 kg. Zleceniodawca był zachwycony. Wkrótce potem w Rosario, dokąd Horacio Pagani wyjechał uczyć się projektowania przemysłowego, los zetknął go z legendarnym Juanem Manuelem Fangio. Stary mistrz kierownicy dał chłopakowi radę: „Jedź do Włoch. Tam są najlepsi inżynierowie, najlepsi styliści, najlepsi mechanicy”.
W roku 1983 dwudziestojednoletni Horacio i jego świeżo poślubiona żona Christina znaleźli się w Italii. „Mieszkaliśmy w przyczepie kempingowej, żyliśmy z dorywczych prac” - wspomina Pagani. Pewnego dnia zetknął się przypadkiem z Giulio Alfierim, dyrektorem technicznym firmy Lamborghini. Poprosił go o zatrudnienie. Dostał… ofertę sprzątania pomieszczeń w biurze konstrukcyjnym. „Biorę tę robotę, ale któregoś dnia będę robił samochody lepsze od tych, które tu produkujecie”. Alfieri wybuchnął śmiechem. Wkrótce przestał się śmiać. Młody Pagani, utalentowany pracoholik, błyskawicznie awansował i wkrótce stał się filarem działu materiałów kompozytowych. Ich zastosowanie rewolucjonizowało w latach 80. konstrukcję sportowych supersamochodów. W przypadku Lamborghini pionierską rolę odegrał prototyp Countach Evoluzione z roku 1987. Dzięki monolitycznej konstrukcji nadwozia z włókien węglowych auto ważyło o 500 kg mniej niż wyglądający tak samo samochód seryjny. Przekonany o oczywistej przewadze nowej technologii Horacio Pagani wystąpił do kierownictwa firmy, stanowiącej wówczas własność koncernu Chrysler, o zakup autoklawu niezbędnego do „wypiekania” kompozytowych struktur. Usłyszał w odpowiedzi, że nie ma takiej potrzeby, skoro autoklawu nie ma nawet Ferrari…
Pagani współpracował z Lamborghini jeszcze przez kilka lat, ale wiedział, że pójdzie własną drogą. Najpierw, zadłużając się niebezpiecznie, kupił autoklaw, co pozwoliło mu założyć w roku 1988 w sąsiedztwie zakładów Ferrari i Lamborghini własną firmę doradczo--produkcyjną Modena Design. Zaczął dostarczać teamom Formuły 1 zaprojektowane przez siebie kompozytowe kadłuby bolidów wyścigowych. Wkrótce jego klientami stali się tak wymagający producenci samochodów sportowych jak Ferrari i Daimler oraz firma motocyklowa Aprilia. W roku 1991 poszedł za ciosem. W małym miasteczku San Cesario sul Panaro między Modeną a Bolonią zaczął tworzyć kolejną firmę - Pagani Automobili Modena. Mimo że na rynku ekskluzywnych aut sportowych zapanował akurat zastój.
„Gdy powiedziałem o tych planach swojemu księgowemu - wspomina Pagani - ten milczał przez chwilę, a potem mruknął: To niewątpliwie fantastyczny pomysł. Ale wolałbym, abyś najpierw porozmawiał z moim psychiatrą”. Nie było to jednak szaleństwo. Pagani miał już w kieszeni zamówienia na trzydzieści aut, a do tego - znowu dzięki wsparciu sędziwego Juana Manuela Fangio - gwarancję dostaw doskonałych silników Mercedes Benz V12 tuningowanych przez firmę AMG. Inni mali producenci mogli o tym tylko marzyć.
W roku 1993 w tunelu aerodynamicznym firmy Dallara odbyły się pierwsze testy auta określanego roboczo jako „Projekt C8”, które świat poznał potem pod nazwą Pagani Zonda (zonda to suchy, gorący wiatr spływający ze zboczy Andów na równiny wschodniej części Ameryki Południowej). Tworząc nadwozie, Horacio Pagani inspirował się sylwetką wyścigowego Sauber-Mercedesa Silver Arrow z 1989 r. i kształtami myśliwców odrzutowych. Gdy wiosną 1999 r. w genewskim Salonie Samochodowym świat ujrzał w całej okazałości dzieło Paganiego, auto miało już nie tylko dopracowane w każdym szczególe nadwozie oraz wnętrze kabiny, ale także homologację dopuszczającą Zondę C12 do ruchu na drogach publicznych. Pierwsze egzemplarze miały silnik sześciolitrowy o mocy 402 KM. Później, wraz z uszlachetnianiem stylizacji wnętrza, pojawił się silnik o pojemności zwiększonej przez tunerów AMG do siedmiu litrów i mocy do 505, a wreszcie do 600 KM. Od pierwszego egzemplarza Zondy znakiem rozpoznawczym aut Pagani stały się ułożone w kwadrat cztery rury wydechowe pośrodku tylnego pasa nadwozia.
Horacio Pagani jest fanem Leonarda da Vinci. Wzorem genialnego Włocha stara się w swoich działaniach łączyć artyzm z hi-tech. I - trzeba przyznać - udaje mu się to świetnie. Zonda Cinque z roku 2009 (powstało tylko pięć egzemplarzy) była pierwszym na świecie samochodem, w którym zastosowano elementy nadwozia z Carbotanium - materiału o programowanej kierunkowo elastyczności powstałego przez połączenie tytanu z włóknem węglowym. Carbotanium, które znalazło już tysiące rozmaitych zastosowań, opracowane zostało w należącej do Paganiego firmie Modena Design.
Następcą Zondy jest Huayra, której premiera - już nie w salonie, ale przestrzeni wirtualnej - miała miejsce styczniu 2011 r. Auto nosi imię wzięte od inkaskiego boga wiatru Huayra-tata i jest szybsze od wszystkich ziemskich wiatrów: rozpędza się do setki w 3,2 s, a sześciolitrowy silnik Mercedes AMG o mocy 720 KM pozwala osiągnąć prędkość 378 km/godz. Jak na razie powstało około stu tych samochodów, z których każdy kosztował nie mniej niż 2,5 mln dol. W roku 2017 w Salonie Samochodowym w Genewie zadebiutował nowy model firmy z San Cesario sul Panaro. Huayra Roadster ma inną linię nadwozia, pod którym - podobno - żaden element nie jest taki sam jak w wersji Coupé. Pierwsze odkryte auto Horacia Paganiego będzie wyprodukowane w serii liczącej sto egzemplarzy. Wszystkie już sprzedano.
Zobacz także: Testujemy Volkswagena Polo