Na quadzie napiszę "Meta, durniu"

Przemysław Franczak
Z Rafałem Sonikiem, trzecim zawodnikiem Rajdu Dakar 2009 w kategorii quadów, rozmawia Przemysław Franczak

Fot. Krzysztof Syszka
Fot. Krzysztof Syszka

 

Rodzina, znajomi często pytają: człowieku, po co ci to?

 

Często.

 

I co Pan im odpowiada?

 

To samo, co rok temu powiedziałem przed swoim pierwszym startem w rajdzie. Dakar to szczyt, próbuję się na niego wdrapać. To chyba naturalne, że jeśli jest się taternikiem, to chce się zdobyć najwyższą górę w Tatrach, a jeżeli jest się himalaistą, to w Himalajach.

 

I jak jest na tym szczycie?

 

Startując po raz pierwszy w Dakarze, nie miałem bladego pojęcia, że jest taki wysoki. Trzeba wspinać się na niego z wielką pokorą. Dziś mogę powtórzyć jedynie słowa, które wypowiedziałem przed rokiem: nie wiem, jak daleko dojadę, ale będę starał się ze wszystkich sił dotrzeć do mety. Oczywiście wtedy do głowy mi nie przyszło, że to da taki rezultat, i teraz największym wyzwaniem będzie to, żeby zapomnieć o trzecim miejscu z ubiegłego roku. Nie mogę jechać na wynik. Takie podejście na Dakarze to najgorszy doradca.

 

Pan w tej chwili czuje się bardziej sportowcem czy biznesmenem?

 

Biznesmena kojarzę z osobą, która przeprowadza transakcje, coś kupuje i sprzedaje. Ja nie jestem tego typu facetem. Jestem przedsiębiorcą klasycznym. Dla mnie na pierwszym planie jest kreowanie, tworzenie. Na przykład miejsc pracy. Mało kto wie, że wraz ze wspólnikiem sprowadziliśmy do Polski McDonald’s. Można dyskutować o wielu rzeczach związanych z tą marką, ale zatrudnia w Polsce 40 tysięcy ludzi. To jest kreacja.

 

Zatem, uwzględniając ten wykład z semantyki, pytanie brzmi: przedsiębiorca czy sportowiec?

 

Widzi pan, nie przez przypadek tak obszernie wyjaśniałem tę kwestię. Już tłumaczę dlaczego. Dakar to nie jest tylko facet, który potrafi jeździć quadem, motocyklem, samochodem czy ciężarówką. Dla takiego uczestnika jak ja, który nie ma sponsora zewnętrznego, rajd jest ogromnym przedsięwzięciem. Dlatego ja, czy siedzę za biurkiem, czy na quadzie, cały czas czuję, że jestem w tej samej bajce. Jestem sportowcem, a jednocześnie przedsiębiorcą. I na odwrót. Różnica polega na tym, że mój normalny dzień jest wypełniony rozmowami, negocjacjami, a tam walką na trasie.

 

Gdzie tu podobieństwo?

 

Krzysztof Hołowczyc zapytany rok temu, jak to możliwe, że w debiucie zrobiłem coś takiego, odpowiedział: "Głową. Rafał nauczył się Dakaru w ciągu jednego rajdu. Mnie zajęło to cztery edycje". I w tym tkwi sedno sprawy. Tam też trzeba cały czas myśleć, analizować. Jak w biurze. Na pierwszych etapach uczyłem się tempa dakarowego, nawigacji, podglądałem najlepszych. Dwa etapy jeździłem za Hiszpanem Avendano, bo wiedziałem, że świetnie radzi sobie na pustyni i starałem się go naśladować. Gdybym jechał sam, to czasy miałbym dużo gorsze. Dla mnie Dakar to jest dalszy ciąg tego, co robię na co dzień. Tylko fizycznie wymaga ode mnie o wiele więcej.

 

Jak Pan o sobie myśli? Zawodowiec jak Hołowczyc czy pasjonat hobbysta?

 

Zawodowcem nie jestem ani formalnie, bo na rajdach nie zarabiam, ani w sensie rozkładu dnia, bo poświęcam go na pracę, a nie na treningi. Ale rozpiera mnie duma, że jestem reprezentantem Polski i że mam patronat Polskiego Związku Motorowego.

 

Boi się Pan przed startem?

 

Gdybym wiedział, co mnie czeka, to pewnie bałbym się bardziej. Ale przed zawodami jest tyle rzeczy do zrobienia, że nie ma czasu na rozmyślania, co będzie. Na pewno jednak ten Dakar będzie dużo trudniejszy. Na trasie może być jatka. Startuje 12 Argentyńczyków i będą na głowie stawać, żeby wygrywać kolejne etapy. Rozmawiałem z Czechem Jarosławem Machacz_kiem [pięciokrotny zwycięzca Dakaru w kategorii quadów -red.] i on podkreśla, że nie można dać się ponieść ułańskiej fantazji.

 

Machaczek, legenda Dakaru, zbudował Panu quada.

 

Takiego samego jak dla siebie. W ubiegłym roku mówił, że najbardziej szanuje mnie nie za to, że zająłem trzecie miejsce, tylko za to, czym dojechałem. Twierdził, że byłby gotów postawić cały majątek, że czymś takim nigdy nie ukończę rajdu. Jedziesz dobrze -powtarzał - ale motor masz szpetny.

 

I wtedy obiecał Panu, że przygotuje coś ekstra.

 

Zrobił dobrego quada. Przede wszystkim szybkiego.

 

Ile wyciąga?

 

Powyżej 180 km na godz.

 

Żartuje Pan?

 

Nie.

 

 
ATVPOLSKA
ATVPOLSKA


Jak taką prędkość odczuwa się na quadzie?

 

Zależy, po czym się jedzie. Na autostradzie czuje pan wiatr i lekkie wibracje. A na pustyni ma pan adrenalinę po czubek głowy, że aż kask się unosi. Z jednej strony chce pan jechać szybko, bo szkoda czasu, a z drugiej pustynia nie jest wcale gładka jak stół. Bywają na niej przedziwne rzeczy. W Chile na przykład ludzie kopią, gdzie się da, bo wszędzie można natknąć się na jakieś minerały. I na bezkresnej pustyni nagle zdarza się, że jest metrowej głębokości dziura. Rok temu cudem uniknąłem wypadku. Zauważyłem dół, odchyliłem się tylko, i na szczęście zewnętrzne koła przeleciały nad nim.

 

Niebezpieczne hobby Pan sobie wybrał.

 

Rok temu jakaś nieżyczliwa mi osoba powiedziała: ma parę złotych, to sobie pojechałw rajdzie. Pieniądze są oczywiście istotne, ale tylko do momentu startu. Potem w grę wchodzą inne czynniki. Takie choćby jak szczęście.

 

Szczęście?

 

No tak. Na jednym z etapów miałem taki przypadek, że z jednego koła została mi już tylko felga, a przed sobą miałem jeszcze 500 km, z czego 150 po skałach i górach. W pewnym momencie spotkałem na trasie miejscowych, którzy mieli quada z kołami - traf chciał - pasującymi do mojej maszyny. Całą rodzinę musiałem przekonywać, żeby sprzedali mi jedno koło. W końcu się zgodzili i dojechałem do mety etapu.

 

Ile Pan zapłacił?

 

Sporo. 350 albo 400 dolarów. To był wielki fuks, inaczej byłoby po mnie. Krótko mówiąc, kapitał początkowy pozwala, żeby stanąć na starcie, ale potem decydujące są inne rzeczy. Szczęście, umiejętności, cechy charakteru.

 

Robił Pan w życiu wiele rzeczy, ma nawet licencję pilota. Dakar jest najmocniejszym doznaniem, jakie Pan sobie w życiu zafundował?

 

Raczej tak, choć z życiem jest tak, że nowe wrażenia przykrywają te stare. Choćby w tym roku miałem kilka emocjonujących sytuacji, na przykład w powietrzu. Leciałem samolotem w takim dniu, gdy w Polsce wichury powalały drzewa, zrywały dachy. Znalazłem się w środku burzy, oczywiście niespecjalnie. Emocje były duże.

 

Na quadzie jest Pan za to zupełnie sam.

 

No tak. Sam kieruję, nawiguję, ściągam maszynę z wydm, jak trzeba, naprawiam.

 

Co podczas rajdu jest najtrudniejsze?

 

Brak snu. Średnio śpię trzy godziny na dobę. Przykładam do poduszki głowę i od razu muszę wstawać. Po dojechaniu na biwak jest sporo obowiązków, które bezwzględnie należy wykonać. Przede wszystkim trzeba przygotować roadbooka [szczegółowy przebieg trasy -_red.] na kolejny dzień.

 

Kurz, pył, piach, upał i kilkanaście godzin w trasie. Jak da się to wytrzymać?

 

Siłą woli. I dobrym przygotowaniem fizycznym. Mam też swój tajemniczy sposób i wieczorem, robiąc roadbooka, piję odrobinkę dobrego czerwonego mocnego wina. Super działa, rozluźnia mięśnie. Wpadłem na to przez przypadek. A poza tym człowiek jest tak skonstruowany, że wszystko zniesie. Jest taka teoria o bólu dominującym, która mówi, że jeżeli boli nas kilka rzeczy, to odczuwa się tylko tę, która boli najbardziej. Reszta znika.

 

Pana co najbardziej bolało podczas rajdu?

 

Lewa łopatka. Skutek dawnej kontuzji. Chwilami czułem taki ból, jakbym miał wbity pod łopatkę nóż. Dakar wyzwala takie pokłady motywacji, że na pewne rzeczy nie zwraca się uwagi. Ja dopiero po kilku dniach zorientowałem się, że mam odparzone stopy.

Zrobiłem sondę wśród znajomych, czego chcieliby się dowiedzieć od uczestnika Dakaru.

 

Domyśla się Pan, jakie pytanie pojawiało się najczęściej?

 

Nie, ale to ciekawe.

 

O sprawy fizjologiczne. Co robicie. Na hamulec i w krzaczki?

 

Nie ma się co śmiać, to poważna sprawa. Wygląda to tak, że przede wszystkim można na_uczyć się tak sterować jedzeniem i piciem, by takie sytuacje ograniczyć do góra dwóch dziennie. Od motocyklistów słyszałem o stosowaniu pieluch, ale raz spróbowałem i było to traumatyczne doświadczenie. Pomijając takie minusy jak swędzenie i odparzenia, to pielucha jest tak dekoncentrująca, że ciężko się z nią jedzie. Ja zatrzymuję się. Półtorej minuty i po sprawie.

 

Jedzenie, woda?

 

W kieszeniach mam batony energetyczne, żelki. Typowa strawa dla sportowców. W plecaku jest specjalny kilkulitrowy pojemnik na wodę i rurka, więc można pić, nie zatrzymując się. Zdarzyło mi się jednak, że człowiek z obsługi zamiast do pojemnika wlał mi wodę bezpośrednio do plecaka i 200 km jechałem w przemoczonym kombinezonie.

 

Ilu ludzi ma Pan w ekipie?

 

Pięć osób. Dwóch mechaników, kierowcę, dziennikarza i osobę odpowiedzialną za funkcjonowanie całości.

 

Macie łączność?

 

Rok temu miałem dwie komórki, ale nie korzystałem. Często brakuje zasięgu. W tym roku zabrałem ze sobą telefon satelitarny. Sprawdzę, może do  czegoś się przyda. Choć z drugiej strony zastanawiam się do  czego. Pogadam sobie z żoną podczas jazdy? Raczej nie.

Rok temu w Dakarze był Pan trzeci, to teraz co? Chyba jedzie Pan po zwycięstwo?
Nie, nie, nie. Jadę, żeby na każdym kolejnym etapie dotrzeć do mety. Kiedyś zadano mi pytanie: "Z pana to musi być straszny szaleniec". Wręcz przeciwnie. W tym sporcie trzeba się hamować. W ubiegłym roku robił to za mnie mój quad, bo permanentnie się przegrzewał. Wiem, że na tym Dakarze to ja będę swoim największym wrogiem. Ale żeby się nie podpalać, napiszę sobie na quadzie: "Meta, durniu".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty