Mówię tylko do południa

Redakcja
Jarosław Kuźniar, dziennikarz TVN 24, nastawia budzik na 3.30 w nocy i jedzie do pracy. O 5.55 rano, z uśmiechem, budzi ludzi. I robi to zawodowo.

Wygłupia się Pan na wizji, bo to się dobrze sprzedaje?
Jarosław Kuźniar: Ja się wygłupiam?

Tak.
Nie wiedziałem. Powtórzę mojemu szefowi, bo on mi jeszcze tego nigdy nie powiedział. Ostatnio zadzwonił nawet po programie do wydawcy i zapytał: "Dlaczego Jarek jest taki markotny?". Nie wiem, czy to się dobrze sprzedaje. Poza tym myślałem, że zachowuję się normalnie. Może po prostu miało być na luzie? Może takie było zamówienie na weekendowe poranki w TVN 24? Nie było zamówienia na głupka. Miało być dla ludzi. Niczego i nikogo nie udaję. Jestem sobą. Nie wygłupiam się na siłę. No i złapała mnie pani...

Fot. TVN
Fot. TVN

Więc jednak sam wybrał Pan taką formułę programu?
Ten program miał już swoją formułę i wiadomo było, że pewne elementy zostają. Miałem robić to, co Kuba Porada w tygodniu, tylko w weekend i po swojemu. Więc robiłem po swojemu. A że nikt - przynajmniej spośród tych, od których zależy moja obecność na antenie - nie zgłaszał pretensji, byłem sobą. Oczywiście znaleźli się tacy, którym się nie podobało. Tacy, którzy uważają, że nie wypada w sobotę rano w kanale informacyjnym się uśmiechać. Że swoje komentarze dotyczące przeglądu prasy powinienem zachowywać dla siebie, bo dziennikarz ma być skrajnie obiektywny. I kiedy prezes PiS pozwolił sobie na powiedzenie, że Polska jest krajem trzeciego świata, to ja nie powinienem był pozwalać sobie na komentarz, że w takim razie czekam na zrzuty żywności z samolotów ONZ. A pozwoliłem sobie. Naprawdę wiem, że to jest kanał informacyjny. Ostatnio widziałem w zachodnim odpowiedniku, jak państwo nadający z Hongkongu tarzali się ze śmiechu, bo coś ich akurat rozbawiło. Ona pokładała się na nim i turlała.

Panu się to podoba?
Ją to wyraźnie bawiło. Oczywiście można, tak jak Jolanta Pieńkowska, siedzieć z muchą na nosie i udawać, że jej tam nie ma. Jak mucha usiądzie na mojej twarzy, to ją odgonię i powiem, co robię. Bo wtedy widz wie, że po drugiej stronie jest żywy człowiek, a nie automat czytający z promptera. Chyba o to chodzi, prawda?

Do TVN 24 przeszedł Pan z Radia Zet, gdzie prowadził serwisy informacyjne. Na poważnie. To była trudna zmiana?
W radiu usłyszałem od szefa, że nie mogę dopowiadać nic od siebie. Mam krótko czytać to, co napisane, i "spadać" z anteny. I broń Boże, żeby zmuszać biednego słuchacza do skupiania się nad tym, co pan prowadzący ma do powiedzenia. A potem, w czasie zamachu 11 września czy kiedy umierał papież, okazało się, że bardziej potrzebny jest ktoś, kto do ludzi mówi, niż ten, który usiądzie i przeczyta z kartki. W TVN 24 o tym wiedzą. To nie była trudna zmiana. Chciałem jej. Bałem się tylko, czy będę nadawał się przed kamerę.

Ale okazało się, że świetnie się Pan nadaje.
Nagraliśmy coś na próbę, nad Wisłą, w bezpiecznej odległości od ewentualnych życzliwych, którzy mogliby pobiec z takim newsem do moich radiowych szefów, i kaseta pojechała do prezesa.

A prezes powiedział...?
Że mniej więcej o to mu chodziło. Stoję, opowiadam, w miarę logicznie i płynnie. Powiedział: "Spróbujmy". I jak już tak powiedział, to się nie zastanawiałem, bo w radiu przychodziłem na sześciogodzinny dyżur, z czego na antenie byłem może godzinę. I ciągle słyszałem, że powinienem się streszczać, bo wszyscy już grają 16 hitów na godzinę, a my tylko 15. I ten jeden

Fot. TVN
Fot. TVN

musimy gdzieś zmieścić, a przecież reklam nie obetniemy, więc obetniemy ciebie. Nad czym się miałem zastanawiać?

I teraz może Pan wszystko?
Mam wrażenie, że tak, i może to jest niebezpieczne. Ale staram się kontrolować. Czuję, gdzie jest granica, i mam nadzieję, że wokół niej krążę. Ale wiem też, że kanałów informacyjnych jest kilka. Trzeba się wyróżniać. Można oglądać Polsat News, który ma bardzo ładne studio, wszystko mi się podoba, ale bałbym się tam wejść bez chirurgicznej maseczki, takiej, którą lekarz zakłada podczas operacji. U nas, na szczęście, jak się człowiek wywróci, biegnąc do pogodynki, to sobie spokojnie wstanie i powie, że się potknął. Oczywiście kiedy coś się dzieje, zanim na dole ekranu pojawi się pasek z poważną wiadomością, jestem o tym informowany. Zmieniam ton i zachowuję się odpowiednio do sytuacji. Kiedy trzeba. A kiedy nie trzeba, po prostu mówię do ludzi.

Zdarzyło się kiedyś, że ktoś zwrócił Panu uwagę?
Tak, że rzucam w koleżanki dziennikarki piłką. Bo kogo to obchodzi, że właśnie trwają zawody w piłce ręcznej? To nie jest powód, żeby te biedne kobiety musiały łapać tę cholerną piłkę, chociaż ani Magda Sakowska, ani Brygida Grysiak, do których rzucałem, nie miały nic przeciwko. Komuś jednak przeszkadzało, niektórym kolegom się nie spodobało. Ale tak się zdarza, kiedy przychodzi ktoś nowy. Słabo podoba się kolegom. Nie wiadomo, czyje miejsce zajmie albo kto będzie mniej pracował. Pomyślałem, że muszę robić swoje, bo jak zacznę się wszystkim tłumaczyć, zwariuję.

A gość Panu kiedyś zaszkodził? Zaskoczył tak, że nie wiedział Pan, jak się zachować?
Gorzej, bo wiedziałem, co chciałbym zrobić, ale nie mogłem tego zrobić (śmiech). Moim gościem był poseł Giżyński. Trwała właśnie pielgrzymka Rodziny Radia Maryja do Częstochowy. Chcieliśmy to pokazać, bo tam zawsze przyjeżdżają ciekawi ludzie i mówią ciekawe rzeczy... Okazało się, że relacja może wyglądać tylko tak, jak dyktował scenariusz napisany w Toruniu. Za to podziękowaliśmy. A poseł Giżyński powtarzał ciągle w naszej rozmowie, że nie rozumie, o co mi chodzi, bo przecież mogliśmy pokazywać pielgrzymkę. I tak mówił w kółko. A że jest jednym z moich najmniej ukochanych posłów, w końcu wyprowadził mnie z równowagi. Skończyło się komentarzem, że to nie poseł będzie układał nam ramówkę. Tak powiedziałem i pożegnałem się grzecznie. Pamiętam, jak do Moniki Olejnik do radia przyszedł kiedyś Leszek Miller. Zadała mu pierwsze pytanie, nie odpowiedział, zadała kolejne, to samo, następne, to samo. W końcu powiedziała: "Dziękuję bardzo, gościem był Leszek Miller". Całość trwała może dwie minuty. Skorzystałem z tamtego przykładu. Jeżeli gość robi sobie jaja, po co w to brnąć?

Śmieszy Pana rzeczywistość, czy raczej przeraża? Z tego, co można przeczytać na Pana blogu, wynika, że na pewno Pana dotyka.
Śmiesznie już było. Teraz jest zbyt różowo. Jedno i drugie mnie męczy. Męczę się, kiedy słyszę, jak dziennikarz pyta mojego prezydenta o sprawę "Bolka", a on odpowiada: "Nie no, Wałęsa jest Bolkiem". A skąd pan to wie? - dziennikarz pyta dalej. "Bo on sam mi to powiedział". A w jakich okolicznościach to panu powiedział? "Kiedyś zaprosił mnie do domu, wyjął całą butelkę wódki, mnie - i tu jest pauza - jako inteligentowi - koniec pauzy - zaproponował brandy i wtedy pijany powiedział do mnie, że w latach 70. był głupi". I z tego prezydent wyciąga wniosek, że Wałęsa współpracował z SB. To mnie już nie śmieszy. A poza tym pyta mnie pani o to półtora tygodnia przed wakacjami, więc moja frustracja sięga zenitu.

Jest Pan zmęczony?
Tak, bo nie umiem iść spać wcześnie. Kładę się o północy, a kiedy pracuję, muszę wstać około 3.30. W ciągu dnia spanie też mi nie wychodzi.

Długo można tak żyć?
Na razie żyję tak półtora roku. I jeszcze żyję.

I ma Pan ochotę na więcej?
O tyle mam ochotę na więcej o takiej porze, że poranki to TVN 24 w pigułce. Jest i gość mniej poważny, i gość bardziej poważny, przegląd prasy, w którym można dodać coś od siebie, można pogadać z widzami. Jest wszystkiego po trochu. To mi się podoba. No i nie muszę używać promptera.

To, co Pan dzisiaj robi, to praca czy pasja? Na blogu przeczytałam, że jako mały chłopiec chciał Pan prowadzić ciężarówkę, bo jest duża, długa i wysoka. Rozumiem, że chodziło o wyzwanie.
O wyzwanie, ale chyba też, przynajmniej na samym początku, o zaleczenie frustracji związanej z radiem. Bo tam doszedłem już do ściany. Po 13 latach. Chociaż byłem w nim zakochany po uszy i myślałem sobie, że nigdy nic innego nie będę mógł robić. Że tylko radio i że umrę na antenie.

Podobno prywatnie nie jest Pan równie wesoły, co na antenie.
To prawda. Gdyby zapytała pani któregokolwiek z moich znajomych, to powiedzą, że marudzę jak stary dziadek. Jakbym miał 50, a nie 30 lat. Myślę, że to wynika z mojego życiorysu. Pamiętam, że czekałem tylko, aż skończę liceum, żeby wyjechać ze swojego miasta, i od tamtej pory radziłem sobie sam. Tak jakoś się zawsze składało, że myślałem o mnóstwie rzeczy ponad swój wiek. Więc wybiegłem paręnaście lat w przód. I tam już zostałem. Z rówieśnikami nie mam żadnego kontaktu i w zasadzie nigdy, oprócz szkoły, nie miałem. Wszyscy moi przyjaciele są ode mnie parę albo nawet paręnaście lat starsi. I dobrze się z tym czuję. Nie jestem stary na siłę. Tak po prostu wyszło. I rzeczywiście w domu bywam ponury, a gadulstwo, automatycznie, włącza mi się w pracy. Język dostosowuje się do czasu, który jest dla mnie przewidziany na antenie.

A potem już się Pan nie odzywa.
No bo ile można? Potem mam wrażenie, że już wszystko zostało powiedziane. Znajomym tłumaczę, że gadam tylko do południa.

Czyli tylko dla pieniędzy?
Wyłącznie (śmiech).

A znajomi, jeżeli bardzo im zależy na obcowaniu z Panem, mogą przecież włączyć sobie TVN 24, mogą nawet do Pana, na antenę, zadzwonić.
Mogą. Ale mogą też mnie o coś poprosić. Tak jak w ostatnią niedzielę po programie przyjaciel poprosił mnie, żebym pomógł mu w przeprowadzce. To mnie relaksuje. I sto razy wolę zmęczyć się, nosząc meble, niż iść do klubu. Nie umiem tańczyć. Mam siedzieć przy barze i się nudzić? Bez sensu. Napić się mogę w domu. A jak się tak fizycznie upodlę, dźwigając kartony, to nawet zaczynam znowu gadać: że ta farba to jest lepsza od tamtej, bo odpowiednio trzyma się ściany... Wtedy okazuje się, że znam się na wszystkim.

Kobiety potrzebują takich mężczyzn. Słyszał Pan, że są takie, które wykupują abonament telewizji kablowej tylko po to, żeby budzić się z Jarosławem Kuźniarem? Dostaje Pan listy od wielbicielek?
Tak. Ostatnio taka jedna strasznie się na mnie uparła. Napisała, że pisze, to znaczy tworzy, i czy ja mógłbym na tę jej twórczość zerknąć i ją ocenić. Rzuciłem okiem. A ponieważ uważam, że jeżeli ktoś chce pisać, to, aby się rozwijać, musi trenować, więc odpisałem: "Musi pani pisać, pisać i pisać...".

A ona zrozumiała to dosłownie?
Tak, i teraz pisze do mnie ciągle. Odpał totalny. I to jest trochę niebezpieczne. Do mnie jeszcze jednak nigdy nie zadzwoniła fanka, która powiedziała, że chce mnie rozebrać.

Na razie.
Ale była też taka, która napisała, że wyjeżdża właśnie do Paryża i tam będzie dla mnie malować. Potem napisała znowu z Paryża, że już dla mnie maluje.

Składają jakieś propozycje?
Na szczęście to są jednostkowe przypadki, ale się zdarzają. Dostałem mejla o treści: "Panie Jarku, może napiłby się pan ze mną kawy? Jestem w Warszawie do wtorku, w hotelu X...".

Nadal myśli Pan, że umrze na antenie? Na wizji?
W telewizji? Oj, chyba nie.

To by było coś.
No tak, hit! Myśli pani, że za jakiś czas już nic innego nie przytrzyma widza przed telewizorem. Może seppuku...

Rozmawiała: Karolina Morelowska

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty