Nawalał rozrusznik, wyciekał olej, odpadał lakier i rdzewiała karoseria. Do kręcenia kierownicą potrzeba było niezłej krzepy, a w kabinie było tak głośno, że podczas jazdy trudno było usłyszeć własne myśli.
Ale kto by dziś pamiętał o takich przypadłościach malucha, którego dało się naprawić za pomocą śrubokręta i kombinerek. Był to obiekt westchnień i pożądania. Kultowe auto, luksus PRL-u, mały ciasny, ale własny. Wielu mogło o nim tylko pomarzyć...
Dlatego, kiedy gruchnęła wieść, że Fiat pracuje nad nową wersją malucha, która w sprzedaży ma się ukazać już w 2010 - po 37 latach, odkąd pierwszy egzemplarz zjechał z taśmy produkcyjnej FSM - wspomnienia i emocje Polaków rozpaliły się na nowo.
- Z żoną mieliśmy dwa Fiaty 126p. Jeden bezawaryjny, drugi ciągle się psuł. Ale i tak byliśmy szczęśliwi. Żeby było sprawiedliwie, co jakiś czas wymienialiśmy się autami. Na malucha trzeba było swoje odczekać i gdy się człowiek w końcu doczekał, to ani w głowie mu było narzekanie - opowiada niezapomniany Stefan, czyli aktor Andrzej Kopiczyński. To chyba najbardziej znany właściciel Malucha: Stefan Karwowski, bohater serialu "Czterdziestolatek".
Szczęśliwym ich właścicielem był również satyryk, Marcin Daniec.
- Pierwszego Malucha kupiłem po remoncie. Ale drugi... Pewnego wieczoru dostałem telefon znajomego, w tajemnicy, że mogę kupić Malucha, jeśli następnego dnia o godz. 8.00 rano pojawię się w Bielsku-Białej. Pożyczyłem pieniądze od znajomych i przez całą noc staliśmy w kolejce. Opłaciło się. Kolor wściekła cytryna, full wypas, czyli kluczyki w stacyjce i uchylana tylna szyba... Kiedy wracałem do Krakowa swoim autkiem, czułem dumę większą niż to sobie można w ogóle wyobrazić. Bardzo kochałem ten samochód, na tyle, że kiedy się wysłużył, kupiłem kolejny taki sam. W sumie miałem ich trzy.
Od Fiacika swoją motoryzacyjną przygodę rozpoczynał Andrzej Sikorowski: - Najpierw kupiłem używanego, a potem jeszcze dwa kolejne, ale już nówki. Dziś, z perspektywy czasu, mam z jednej strony fajne wspomnienia, a z drugiej podziwiam swoją odwagę, a raczej głupotę w tamtych latach. Pamiętam jak maluchem wybrałem się z kumplami do Turcji, a przecież to auto, kiedy opuszczało fabrykę, nie miało ani odpowiednich hamulców, ani świateł. Nieodłącznym atrybutem moich Maluchów był kij od szczotki, który służył za starter. Później Maluchem jeździłem z rodziną na wakacyjne wycieczki. Maja, moja mała jeszcze wtedy córka, zawsze lokowała się podczas takiej podróży na tylnym siedzeniu. To było "jej" miejsce i potrafiła tam grzecznie siedzieć nawet długie godziny, co nie było takie znów, zwłaszcza w porze letnich upałów - wyznaje lider grupy "Pod Budą".
Dziś żadne auto już nie wzbudza takich emocji. Bo cóż fascynującego można powiedzieć o Volvo czy Mercedesie? Sama skóra i elektronika. Ble! To Fiat 126p był wyzwaniem dla prawdziwych twardzieli. Nie dziwi więc, że dziś, w dobie kosmicznych fur, stał się przedmiotem kolekcjonerskich westchnień, a rocznik 1973 (pierwszy rok produkcji) jest na rynku rarytasem.
Kupiony dziś za ok. 2 tys. zł po 10 latach - jak oceniają kolekcjonerzy - osiągnie cenę co najmniej 14 razy wyższą. - Bo mało kto ma w garażu ten model - wyjaśnia Artur Bazarnik z Krakowa, organizator corocznych zjazdów właścicieli maluchów w Krzeszowicach.
2+2=fiat
Kiedy w 1970 roku na czele jedynie słusznej partii stanął Edward Gierek, w ramach otwarcia na Zachód udało mu się nawiązać współpracę z Włochami i uzyskać licencję na produkcję Malucha. W zamian w polskich fabrykach powstawały podzespoły na potrzeby włoskiego Fiata.
- Początkowo brane były pod uwagę samochody z Francji, z którą mieliśmy wtedy lepsze stosunki - przypomina Adam Gierek, syn byłego I sekretarza. - Przeważyła jednak ekonomia.
I to, że Włosi umieli robić małe autka. Pierwszym z serii najmniejszych był Topolino - napędzany czterocylindrowym silnikiem rozpędzał się do 60 km/h, jego produkcję zaczęto w 1936 roku. Ze względu na niską cenę i dostępność stał się symbolem motoryzacji Włoch. Potem był Fiat 500 Nuova (1957-1975) zwany pchełką. Bez wątpienia był to ojciec naszego Malucha. Spalał około 4-5 litrów benzyny na setkę. Gnał jak wicher - rozpędzał się do 90 km/h. Mieściły się w nim cztery osoby. W słoneczne dni mogły delektować się jazdą z odkrytym dachem. W latach 60. robił furorę, i to nie tylko w Europie.
Początkowo w Polsce miał być produkowany Fiat 127, ale okazał się zbyt kosztowny jak na PRL-owskie kieszenie. W końcu stanęło na modelu 126p, czyli zmodyfikowanej wersji 500 Nuova. Miał same zalety! Silnik chłodzony powietrzem o pojemności skokowej 600 cm sześc., nowoczesna jak na tamte czasy karoseria, no i możliwość rozpędzenia się do 105 km/h. Pomyślany jako autko miejskie był przeznaczony dla typowej rodziny: dwóch dorosłych i dwójki dzieci. Jednak w praktyce okazał się wyrobem z gumy, będącym w stanie pomieścić nawet kilkanaście osób.
Sprzedawano go na talony, książeczki samochodowe i przedpłaty. Losowano, dawano w uznaniu zasług, załatwiano po znajomości. Można było nabyć i od ręki. Tyle że na giełdzie za astronomiczne kwoty.
Maluch zmotoryzował Polaków, gdyż był w finansowym zasięgu wielu rodzin. W 1973 roku (wg. GUS), by kupić fiata 126p, trzeba było przepracować 742 dni. Siedem lat później już tylko 477 dni, ale w latach 1987-1990 siła robocza staniała, a cena auta ponownie poszła w górę. Na kupno wymarzonych czterech kółek trzeba było 650 dniówek. W 2000 roku - już tylko 185.
- Gdy jechałem Fiacikiem, to czułem się jak panicho. On mnie nigdy nie zawiódł ani ja jego - wyznaje Herbert Cuda z tarnogórskiego Klubu Miłośników Małego Fiata.
Miał w życiu cztery egzemplarze. Ostatni, piąty, nadal mu służy. - Syn już go sobie zaklepał w spadku. Od 20 lat mieszka w Niemczech i ma auto o mocy 340 koni, ale jak tylko przyjedzie do domu, do kraju, zaraz wsiada do fiacika - śmieje się mężczyzna.
Czy tego chcemy, czy nie, maluch stał się pełnoprawnym członkiem polskiej rodziny. Bohaterem setek dowcipów, jak choćby ten: Co zrobić, żeby mieć Malucha w wersji sportowej? Wystarczy kupić tenisówki i włożyć je do bagażnika. W szczytowym okresie maluchami jeździło ponad 2,5 mln Polaków.
- Do dziś w garażach i na drogach stoi i jeździ około milion tych aut - wylicza Cuda.
Model 126p przez 27 lat powstawał w Tychach i Bielsku-Białej. Ostatni zjechał z taśmy produkcyjnej 27 września 2000 roku. Była to pożegnalna seria tysiąca sztuk o symbolicznej nazwie Happy End.
Was ist das?
- Nasza miłość do maluszka nie jest miłością do PRL-u - zapewnia socjolog prof. Marek Szczepański z Uniwersytetu Śląskiego. - To wspomnienie naszej młodości durnej i chmurnej, ale cudnej. Na wyposażenie mojego szałwiowego egzemplarza składała się matematyczna linijka, niezbędna do wciskania linki od zapłonu, która non stop się urywała. Moi niemieccy krewni, których odwiedzaliśmy Fiacikiem, patrząc na przyrząd, pytali: "Was ist das, Marek?" (Co to jest?). A ja robiłem tajemniczą minę.
Jacek Łapot z kabaretu Długi szczęśliwym posiadaczem czerwonego malucha został w 1989 roku, już u schyłku PRL-u. - Wcześniej jeździłem poważnym Fiatem 125. Musiałem się z nim pożegnać, by dołożyć do kupna mieszkania. Żeby w ogóle mieć czym dotrzeć na występy, wziąłem Malucha na raty. Nówka, nieśmigany, z angielskim napisem - Town. Śmiesznie było - opowiada kabareciarz.
Razem z kolegą mają prawie cztery metry wzrostu. W trasę do miniauta zabierali zwykle jeszcze pianistę i koleżankę. Do tego zestaw obowiązkowy: klawisze i gitarę.
- Przypominaliśmy chodnik zwinięty w rulon i upchany w aucie. Wysiadanie z niego było jednym z naszych najlepszych numerów kabaretowych - podkreśla Łapot.
Podobny numer, tyle że już zupełnie na serio, zrobili znani z ogromnych gabarytów sportowiec Władysław Komar i kabareciarz Tadeusz Drozda. Łapot tak o tym opowiada:
- Występ w amfiteatrze w Koninie. Scenę otaczał tłum ludzi. Nagle ludzie zaczęli się rozstępować: nadjechał Maluch. Otworzyły się drzwi i... zobaczyliśmy cztery nogi, a potem gramolących się ze środka olbrzymów. Drozda z Komarem wyjęli przednie siedzenia i prowadzili auto, siedząc na tylnej kanapie - wspomina Łapot.
- To nie jest auto dla mnie - twierdzi Bolesław Zoń, reżyser. - W tej chwili ważę 128 kilogramów, kiedy nim jeździłem, miałem niewiele mniej. Tak więc jazdę Maluchem wspominam jako koszmar. Czułem się, jakbym swoją posturą rozsadzał ten samochód. Zresztą spodziewałem się, że nie będzie to auto dla mnie komfortowe już w momencie zakupu. Miał być prezentem dla mojej żony, ale tak się złożyło, że przez rok to ja musiałem nim jeździć. - mówi reżyser.
Ale skromne wymiary autka są jednocześnie także jego zaletą. Kolekcjoner Artur Bazarnik z Krakowa trzy egzemplarze malucha trzyma w... jednym garażu. - Świetnie się mieszczą - zapewnia. - Za to mój "normalny" samochód, czyli honda, ku rozbawieniu sąsiadów moknie pod chmurką.
Dla Kowalskiego i VIP-a
Maluch to było auto, przez które - jak przez odrę, świnkę i różyczkę - przejść musiał każdy. Do jego posiadania przyznaje się dziś z radością wielu znanych ludzi: polityków, aktorów, biznesmenów.
Eurodeputowany Michał Kamiński jako dziecko Fiatem 126p jeździł z dziadkiem na wakacje. Marek Borowski był posiadaczem trzech aut tej marki. Z kolei Andrzej Olechowski na zakup malucha skusił się dwukrotnie. Był z niego zadowolony, choć sadowienie się w aucie było dla niego skomplikowane, bo mierzy prawie dwa metry wzrostu. Michał Listkiewicz, prezes PZPN-u, opowiadał, jak maluchem pobił swój rekord prędkości na trasie Warszawa - Mielec - dwie godziny w nocy. Spieszył się na mecz. Później miał duże, szybkie auta, ale tego rekordu już nie pokonał.
Jan Nowicki, znany aktor, także ujeżdżał Maluszka. - Wszyscy od nie-go zaczynali. To bardzo dobry samochód. Miałem takie dwa albo trzy. Świetnie je wspominam - mówi z filozoficznym spokojem. Nachwalić się autka nie mogły też Magdalena Zawadzka, Zofia Czerwińska, Krystyna Janda, Janusz Józefowicz.
Podstawową zaletą malucha była łatwość naprawy. Wystarczył śrubokręt oraz podnośnik i auto można było wyprowadzić... z najgłębszej zapaści.
- Potrafiłem sam przy nim sporo zrobić. Teraz, gdy auta pełne są elektroniki, byłoby to niemożliwe - mówi Kopiczyński. - Najważniejsze było to, by auto po prostu jechało i żeby mu dach nie przeciekał. Nigdy nie byłem specjalnie wymagający. Teraz jednak wolę nieco bardziej pakowne auta.
Stefan, nie psuj się
Fankluby Malucha działają w całej Europie. Autko najwięcej fanów ma w Holandii i Niemczech. Malec, Bob, Szatański Wynalazek, Rakieta, Zomo, Bobek, Strzała, Keber, Czerwony Lin, Driftowóz, Ciapek, Kaszel, Kaszlak, Qulkowóz, Efel, Bąker - to tylko niektóre imiona nadawane Maluszkom przez ich właścicieli.
- Ja dałem swojemu na imię Stefan i proszę mi wierzyć, że jak go błagam: Stefan, nie psuj się, tylko nie teraz, to czasem mnie słucha - tłumaczy, puszczając oko, Adrian Drewniok, administrator internetowego klubu Fiata 126p, który powstał pięć lat temu w Rumii za sprawą miłośnika Malucha Piotra Bieszka. Codziennie na fiacikowym forum dyskutuje ponad 200 osób. Zarejestrowanych jest ich ponad cztery tysiące.
- Ma to związek z bardzo praktycznymi potrzebami: po prostu nie mamy gdzie naprawiać swoich aut. Mechanicy często nie podejmują się przeróbek albo nie potrafią ich wykonać - twierdzi Drewniok.
Rodzą się też problemy innego rodzaju. Finansowe.
- Ustawodawca wymusza całoroczne ubezpieczenie samochodu. A przecież wiele klasyków czy Maluchów typu COLO jeździ wyłącznie w słoneczne lato, więc gdzie tu sens całorocznego ubezpieczenia? - pyta Drewniok. - No i wiadomo, że utrzymanie klasyka w dobrym stanie technicznym to niemałe koszta.
A przecież rozwiązanie jest proste. Wystarczyłoby zapożyczyć przepisy od sąsiadów zza Odry, które umożliwiają im tymczasowe wyrejestrowanie samochodu (np. na czas remontu), ubezpieczenie samochodu tylko na okres letni czy jeden komplet tablic rejestracyjnych dla kilku samochodów jednego typu. Nie tylko użytkownicy Fiata 126p ucieszyliby się z takich zmian, ale i wszyscy użytkownicy klasyków. Bo co do tego, że maluch to klasyka i klasa sama w sobie, to chyba nikt nie ma wątpliwości.
Rozmowa z Ryszardem Szymańskim, który stworzył współczesną wizję Malucha
Ciekawe, na ile pańska wizja Malucha będzie przystawała do tej, którą ujrzymy w 2010 roku. Do tej pory miał pan intuicję.
Mój projekt Fiata 500 nie tylko zajął przed trzema laty pierwsze miejsce w konkursie organizowanym przez legendarną firmę projektującą samochody Italdesign, ale okazał się zbieżny z tym, co teraz można kupić w salonach. Często tak było, że coś sobie zaprojektowałem i - za jakiś czas - jest! Na przykład maska nowego Renault Megane jest prawie identyczna jak ta,
którą wymyśliłem - też na potrzeby konkursu - dla liftingowanej wersji Warszawy. To cieszy, gdy ze swymi projektami tak się trafia w punkt.
Na co trzeba uważać, projektując sylwetkę samochodu?
Można wymyślić auto zupełnie odjechane, którego nie ma, jak np. Renault Ramistella, latające auto bez kół. Ale to fantastyka. Historia pokazuje zresztą, że projekty zbyt nowoczesne nie znajdują odbiorców - tak było np. z modelem Renault Avantime. Renault zamknął firmę Matra, która go robiła.
Częściej projektuje się w odniesieniu do czegoś znanego, jak choćby do małego Fiata. Ja w swoich wizjach starałem się nawiązać do starego, dobrego malucha: przedni pas nadwozia to blacha, prostokątne reflektory… Subtelnie, nie za dużo, tak jak w tym niebieskim modelu. Można też "zabrać" więcej, aby wzbudzić więcej skojarzeń z kultowym modelem. W taki absolutny powrót do przeszłości poszli twórcy nowego Mini, następcy Mini Coopera. Ale osobiście wolę bardziej futurystyczne podejście.
Czy można przewidzieć kierunek, w którym będą zmierzali designerzy. Jakimi samochodami będziemy jeździć za 10, 20 lat?
Można spekulować, ale mając świadomość, że opieramy się na tym, co wiemy dziś. Wystarczy zmiana w technologii materiałowej, aby nasze wizje się zestarzały w jednej chwili. Wystarczy
spojrzeć, jak zmieniły się sylwetki samochodów wraz z dostępnością tworzyw sztucznych. Jedno, co można powiedzieć, to to, że coraz bardziej liczyć się będzie aerodynamika. Dopóki nie znajdziemy nowych środków energii, koniec z rozrzutnością - także stylistyczną. Będą obowiązywały kształty opływowe. No i jeszcze jedno: w dzisiejszych czasach samochody projektują nie designerzy, tylko księgowi.
To chyba przesada.
Tylko lekka. Oczywiście projektanci Bugatti mogą sobie poszaleć, ale ci, którzy zajmują się samochodami dla normalnych ludzi, już nie. Muszą brać pod uwagę choćby dostępność podzespołów na rynku, koszt wykończenia. Dlatego pierwotne wizje różnią się od tych wdrażanych do produkcji, są efektem kompromisu.
Pana ulubione samochody?
Nie będę oryginalny: Alfa Romeo 800C, najnowsze Lamborghini. Włosi potrafią robić piękne samochody. Ale ja chcę kupić sobie starego malucha. To urocze autko.
Rozmawiała Mira Suchodolska