Jeden z dziennikarzy "Gazety Krakowskiej" pojechał na zapowiadaną terapię, ale z tradycyjną wizytą u specjalisty na kozetce miało to mało wspólnego. Oto jego relacja z podróży takim pojazdem:
Poniedziałek Wielkanocny. Dzwonimy po samochód. Automatyczna sekretarka informuje, że jesteśmy trzeci w kolejce. W okresie świątecznym w mieście jest nawet o połowę mniej taksówek. Czekamy. Po 5 minutach zgłasza się dyspozytorka. Specjalnie pytamy o taksówkę, ale kobieta dobrze się pilnuje.
- Lokowóz będzie do 10 minut - mówi. Od czego ta nazwa? Może od słowa "lokomocja", a może od hiszpańskiego "loco", które oznacza wariata, szaleńca. Taki z pewnością potrzebuje wsparcia i terapii. Firma twierdzi, że nie przewozi osób, ani nie ma taksówek. Jej właściciele uznają kurs za dodatek do terapii. Za przewóz osób bez licencji grozi 8 tys. zł grzywny.
Lokowóz ma flagę, koguta, naklejki na drzwiach i numer telefonu. Nic szczególnego. Podobnie jest w środku. - Nie zaproponuje pan jakieś terapii? - pytam. - Nie. Chyba że trzeba - mówi kierowca. Twierdzi, że w ofercie jest aromaterapia, muzykoterapia i terapia wstrząsami. Ale z wonnych olejków ma tylko ten w odświeżaczu do samochodu. A jeśli chodzi o muzykę, to z głośników leci tylko radio.
- Wstrząsoterapia mogłaby być na dziurawej Igołomskiej - sugeruję. - Lub na Bieżanowskiej. Ale do tego to ja bym musiał dopłacać - martwi się o zawieszenie samochodu kierowca.
Nie potrafi powiedzieć, czy przez egzotyczną ofertę zwiększył się ruch w interesie. Jeździ sporo, ale dlatego, że mamy święta. - Ludzie nie proszą o cuda na kiju. Wsiadają i jedziemy - dodaje. Zaznacza tylko, że interes psują taksówkarze. Specjalnie zamawiają lokowozy na próżno. Ostra konkurencja. - Zachowują się jak dzieci - komentuje mój kierowca.
Czuję się trochę wyrolowany. Szef firmy Maxi Driver w mediach zapowiadał, że usługą będzie też "wysłuchiwanie" problemów klienta. Tymczasem to ja słucham o kłopotach terapeuty.
Jak informuje kierowca, na razie firma ma 40 przeszkolonych terapeutów. Z rozbrajającą szczerością przyznaje, że kurs pozwalający zdobyć odpowiedni papier trwa 5-6 godzin.
- To kosztuje tyle samo, co zrobienie kursu na taksówkę, 500 zł - mówi mój "terapeuta". Sęk w tym, że taksówkarz musi jeszcze kupić taksometr za 500 zł i zapłacić 259 zł za podejście do egzaminu. Z kolei kurs z topografii miasta i przepisów trwa nie 5, a 28 godzin.
Kierowca twierdził, że jego sieć jest najtańsza. W święta za trasę z ulicy Siemiradzkiego na rondo Grzegórzeckie zapłaciłem 16 zł. W tradycyjnych korporacjach taksówkarskich koszt przejazdu wyniósłby 12-18 zł, w zależności od sieci.
Źródło: Gazeta Krakowska
Drożeją motocykle sprowadzane z Niemiec
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?