Honda e spodobała mi się już w momencie, gdy w 2017 roku zobaczyłem ją na pierwszych zdjęciach prasowych. Bardzo lubię i szanuję sytuacje, w których producenci samochodowi w swoich nowych produktach odnoszą się do przeszłości i dziedzictwa marki. Elektryczna Honda e jest tu jednym wielkim odniesieniem. Producent twierdzi, że inspirował się pierwszą generacją Civika z 1972 r, ale w sylwetce auta można znaleźć też nawiązania do modelu N360.
Auto po raz pierwszy zostało pokazane na salonie samochodowym we Frankfurcie jako Honda Urban EV. Pozytywne reakcje płynące z rynku sprawiły, że dwa lata później pokazano wersję produkcyjną, którą teraz można kupić w każdym salonie Hondy.
Honda e. Pierwsze wrażenia

Fot. Jakub Mielniczak
Z całą pewnością Honda jest producentem, który lubi czasem czymś zaskoczyć. Tak było np. z Civikiem „Ufo”, czy ostatnim X generacji. Ale czegoś takiego jak model e jeszcze nie było. Natychmiast po wyjechaniu z parkingu importera, przekonałem się, jakie mała Honda wzbudza zainteresowanie na ulicy. Tyle kciuków skierowanych w górę i uniesionych smartfonów nie widziałem nawet, gdy niedawno testowałem 10 razy droższego Bentleya. Szczytem wszystkiego była sytuacja, gdy podczas sesji zdjęciowej przez kilka ulic gonił mnie kierowca nowego GR Yarisa, który koniecznie chciał obejrzeć „moją” Hondę.