Gość w dom?

Mieczysław Teer
Za każdym razem, kiedy do Polski przyjeżdża jakiś VIP z zagranicy (ostatnio premier Chin) Warszawa przeżywa komunikacyjny paraliż.

Polska tradycja nakazuje podejmować gościa ze wszystkimi honorami, niezależnie od tego jak wiele przysporzy to kłopotów. Jeżeli jednak w związku z wizytą gospodarz ma się całkiem nieźle, a szału dostają niewinni ludzie, to coś się komuś chyba pozajączkowało.

 

fot. archiwum
fot. archiwum

Wprawdzie minęły czasy, gdy na trasę przejazdu Dostojnego Gościa spędzano załogi zakładów pracy i dziatwę szkolną, ochoczo wymachującą chorągiewkami, a w wyznaczonym miejscu spontanicznie zatrzymującą auto VIP-a, by wręczyć mu prześwietlony przez tajne służby bukiet polskich polnych kwiatów (najczęściej goździków), ale...

W dalszym ciągu na długo przed przejazdem kolumny zamykana jest dla ruchu nie tylko trasa, która porusza się VIP, ale i wszystkie ulice do niej dochodzące. A że system komunikacyjny stolicy i tak ledwo dyszy, miasto staje w gigantycznych korkach. Gość przemieszcza się z lotniska, zdumiony, że w samo południe w stolicy środkowoeuropejskiego kraju nie ma żadnego ruchu. I nie słyszy życzeń, jakie ze szczerego serca wypowiadają pod jego adresem zablokowani przez policję kierowcy.

 

Gdyby życzenia te miały moc sprawczą, wśród odwiedzających kraj nad Wisłą oficjeli szerzyłyby się epidemie chorób zakaźnych (zwłaszcza cholery) oraz udarów i apopleksji, wywołanych prastarym zaklęciem "niech ich szlag trafi!"

 

Proponuję więc rozwiązanie proste jak budowa cepa. Wybudujmy gdzieś na absolutnym odludziu kancelarię premiera i pałac prezydencki-bis. Rząd i tak zbiera się raz w tygodniu, więc nawet gdyby ministrowie mieli dojeżdżać te głupie kilkadziesiąt kilometrów, to im nie zaszkodzi. Auta mają wygodne i za darmo.

Funkcję Okęcia mogłoby przejąć lotnisko w Modlinie, skąd tylko rzut beretem do pałacu w Jabłonnie.

 

Na wybudowanie siedziby rządu gdzieś w lesie pod Pułtuskiem czy Nasielskiem z radością zrzuciliby się umęczeni warszawiacy. To tam dowożono by delegacje państwowe. Tam zjeżdżałyby się demonstracje z całego kraju, rade, że mogą rzucać jajami i naparzać się z policją w miłym leśnym mikroklimacie, a nie w dusznym mieście.

 

A naród mógłby z radością obejrzeć to w telewizji.

I spokojnie dojechać do pracy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Polski przemysł motoryzacyjny, szanse i zagrożenia - debata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty