Giełdy samochodowe. Pod Pałacem Kultury
Pierwsza namiastka samochodowego targowiska była w Warszawie w miejscu super ideologicznym na Placu Defilad w cieniu Pałacu, który wówczas jeszcze nie zapierał się, iż nosi imię Józefa Stalina. W niedzielę, bo w sobotę przykładnie cały naród pracował, zbierali się miłośnicy motoryzacji nie tylko ze stolicy. Przyjeżdżali swoimi pojazdami wszelkiego rodzaju. Bo wówczas na targu, nazwy giełda jeszcze nie używano.
Handlowano czym kto tam miał. Najwięcej było aut z demobilu na ogół pozostałych po armii niemieckiej. Ople, DKW, BMW to najpopularniejsze pojazdy. Od czasu do czasu trafił się Citroen BL5, podstawowy model dość licznego taboru samochodowego Urzędów Bezpieczeństwa. O DKW mówiono wówczas „dykta - klej -woda” a Peugeoty wraz z Mecedesami 190 stanowiły niekwestionowaną arystokrację motoryzacji.
Do tego jeszcze trochę motocykli takich jak BSA przywiezionych przez zdemobilizowanych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych oraz sporo poniemieckich maszyn wszelkiej maści na czele z BMW Sahara, który zamiast kół miał gąsienice, a wyglądał jak mały czołg. Nowoczesność reprezentował Opel Olimpia, który w ZSRR produkowany był jako Moskwicz. Ten ostatni model zdarzał się rzadko oficjalnie sprowadzony przez repatriantów ze Wschodu. Nie pamiętam czy w trudnych latach 50. te spotkania były oficjalnie targowymi, ale były niewątpliwie. Niewielkie ilościowo lecz popularne, przyciągały wielu oglądających.
Giełdy samochodowe. Spod Pałacu pod most

Nie da się dzisiaj ustalić dlaczego niedzielne spotkania fanów motoryzacji spod Pałacu Kultury zostały przeniesione. Zapewne z ważnych, sądzę, że politycznych, powodów. Bo przecież nie w trosce o wygodę odwiedzających. Jedno jest pewne, że siedziba warszawskiego targowiska motoryzacyjnego w latach 60-tych nie była już pod gołym niebem. Nowe miejsce znaleziono pod wiaduktem mostu Poniatowskiego. Asortyment pozostawał niezmienny. Tyle tylko, iż odwiedzających konsekwentnie przybywało.